A mówiąc to pragnął gorąco, by na nią liczyć nie mógł.
– Możesz – odparł pan Snodgrass. – Przysięgam...
– Nie, nie! – przerwał mu Winkle, przerażony myślą, iż przyjaciel jego najniepotrzebniej może się zobowiązać do niewydania go. – Nie przysięgaj! To zbyteczne.
Pan Snodgrass opuścił rękę, którą podniósł był poetycznie ku niebu, i przybrał postawę wyczekującą.
– Potrzebuję, mój przyjacielu, twych usług w sprawie honorowej.
– Gotów jestem – odparł pan Snodgrass, ściskając rękę swego towarzysza.
– Z doktorem, doktorem Slammerem, z 97 pułku – dorzucił pan Winkle, chcąc przedstawić rzecz jak można najpoważniej. – Sprawa jest z oficerem, który będzie miał za świadka innego oficera. Dziś przed zachodem słońca, w ustronnym miejscu, poza warownią Pitt.
– Możesz liczyć na mnie – odrzekł pan Snodgrass, zdziwiony, ale nie przejęty. I rzeczywiście, nie masz nic godniejszego uwagi nad obojętność, z jaką dowiadujemy się o podobnego rodzaju sprawach, gdy sami nie jesteśmy główną stroną działającą. Pan Winkle zapomniał o tym. Sądził o uczuciach swego przyjaciela według własnych uczuć.
– Skutki mogą być okropne – przemówił pan Winkle.
– Spodziewam się, że nie.
– Doktor, jak sądzę, strzela bardzo dobrze.
– Większa część wojskowych strzela dobrze – zauważył pan Snodgrass ze spokojem – ale i ty strzelasz doskonale?
Charles Dickens (fragment powieści Klub Pickwicka, 1837)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz