Przeszedł koło nas nie
przestając mówić do sąsiadki i kątem błękitnego oka
dał nam lekki znak — poniekąd wewnątrzpowiekowy —
znak, który, nie poruszając mięśni jego twarzy, doskonale
mógł ujść uwagi towarzyszki. Siłą uczucia starając
się skompensować ciasne nieco pole, w które wpisał
jego wyraz, pan Legrandin w lazurowym, przeznaczonym
dla nas kąciku rozpalił cały płomień życzliwości,
który przekroczył rozbawienie, otarł się o filuterność,
wydestylował finezje uprzejmości aż do znaczących
mrugnięć, półsłówek, domyślników, misteriów porozumienia;
w końcu wzbił zapewnienia przyjaźni aż do
zaklęć czułości, aż do oświadczyn miłosnych, rozświecając
w tej chwili dla nas samych — sekretnym i niewidocznym
dla swej damy liryzmem — swoją rozkochaną
źrenicę na twarzy z lodu.
Marcel Proust
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tom 1: W stronę Swanna, 1913)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz