27 marca 2013

wydobywając dla mnie ze zwalonej budowli całą ścianę. . .

I wprowadzała nas do jadalni, ciemnej jak wnętrze azjatyckiej świątyni pędzla Rembrandlta, gdzie kunsztownie zbudowany tort, równie poczciwy i dobroduszny jak imponujący, zdawał się figurować tam na wszelki wypadek jak co dzień, w razie gdyby Gilbercie przyszła ochota pozbawić go jego czekoladowych blanków i zwalić, niby bastiony pałacu Dariusza, jego mury o stromych i dzikich skarpach, wypalone w piecu. Co więcej, aby przystąpić do zniszczenia tej wypieczonej Niniwy, Gilberta nie radziła się jedynie własnego apetytu; wywiadywała się także o mój, wydobywając dla mnie ze zwalonej budowli całą ścianę lakierowaną i przegrodzoną szkarłatnymi owocami, w guście Wschodu. Pytała minie nawet, o której godzinie rodzice moi jedzą obiad, jak i gdybym mógł to jeszcze wiedzieć, jak gdyby ogarniające minie wzruszenie pozwoliło przetrwać w mojej pustej pamięci i sparaliżowanym żołądku wrażeniu sytości lub głodu, idei obiadu lub obrazowi rodziny. Na nieszczęście paraliż ten był tylko chwilowy. Miał przyjść moment, gdy trzeba będzie strawić ciastka, którem nabierał machinalnie na talerz... Ale moment ten był jeszcze daleki. Na razie Gilberta przyrządzała mi „moją herbatę". Piłem ją bez końca, gdy jedna jedyna filiżanka odbierała mi sen na dwadzieścia cztery godziny! Toteż matka zwykła była mówić: „To przykre, ten malec nie może iść do Swannów, żeby nie wrócić chory."

Marcel Proust 
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tom 2: W cieniu zakwitających dziewcząt, 1919)
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz