24 marca 2013

z końcem uwertury wytrzymuje jedną nutę aż do ostatniego fortissimo. . .

Za oknem balkon był szary. Na posępnym kamieniu nie znać było ani śladu żywszego koloru: ale nagle uczułem, niby wysiłek ku żywszemu kolorowi, drganie niepewnego promienia żądnego wyzwolić swoje światło. W chwilę potem balkon był blady i zwierciadlany jak woda poranna, pocętkowany tysiącem refleksów żelaznej kraty. Podmuch wiatru rozpraszał je, kamień ciemniał na nowo, ale jak gdyby oswojone, refleksy wracały; kamień zaczynał nieznacznie bieleć i w nieustannym crescendo — podobnym temu, które w muzyce z końcem uwertury wytrzymuje jedną nutę aż do ostatniego fortissimo, prowadząc ją szybko przez wszystkie pośrednie stopnie — widziałem, jak dochodzi do owego nieskażonego i trwałego złota pogodnych dni, na którym zębaty cień balustrady, niby kapryśna roślinność, odcinał się czarno, z subtelnością szczegółów zdradzającą jakby świadomy wysiłek, zadowolenie artysty, i z taką plastyką, z taką miękkością w bezwładzie ciemnych i szczęśliwych płaszczyzn, że w istocie owe szerokie i liściaste cienie, spoczywające na tym jeziorze słońca, zdawały się wiedzieć, że są rękojmią spokoju i szczęścia.


Marcel Proust 
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tom 1: W stronę Swanna, 1913)
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz