22 lipca 2013

od słońca padającego na zamknięte powieki. . .

Potem był zapach rozgniatanych wrzosów, szorstkość przygiętych łodyg pod jej głową i słońce świecące w zamknięte oczy, a on zapamiętał na zawsze wygięcie jej szyi, gdy odchyliła głowę w tył, między korzenie wrzosu, lekkie, mimowolne drganie warg, trzepotanie powiek zaciśniętych mocno przed światłem słońca, przed wszystkim — a dla niej wszystko było czerwone, pomarańczowe, złotoczerwone od słońca padającego na zamknięte powieki, i wszystko miało tę barwę — całe spełnienie, posiadanie, osiągnięcie — wszystko było tej barwy, oślepiające tą barwą. Dla niego było to mrocznym przejściem prowadzącym do nikąd, znowu do nikąd i znowu do nikąd, i jeszcze raz do nikąd, wciąż i na zawsze do nikąd, gdy leżał ciężko na łokciach wpartych w ziemię — do nikąd, w mrok, w nieskończoną nicość i ciągle w tę niewiadomą nicość, teraz i na zawsze do nikąd, i znowu nieznośnie, raz jeszcze do nikąd — aż wreszcie ponad wszelką wytrzymałość, coraz mocniej, mocniej, mocniej, nagle, piekąco, wciąż w nicość, i wtem nicość znikła, czas się zatrzymał, oboje znaleźli się poza czasem i wtedy uczuł, że ziemia poruszyła się i usunęła spod nich.

Ernest Hemingway (fragment powieści Komu bije dzwon, 1940)
   
   
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz