Dawno jej już nie widział. Ostatnim razem był tu pewnego szarego poranka.
Posąg był niepozorny, w brudnym świetle zimowym księżniczka zwycięstwa zdawała
się wahać i marznąć. Teraz jednak stała na rufie szczątku marmurowego okrętu,
wysoko ponad schodami, oświetlona blaskiem reflektorów, promienna, szeroko
rozpostarłszy skrzydła. Szatę jej wiatr oblepił wokół ciała, była radosna i gotowa do
lotu. Wydawało się, że za nią huczy morze spod Salaminy, a niebo ciemniało
oczekiwaniem jak aksamit.
Nie wiedziała, co to moralność. Nie interesowały jej problemy. Nie znała burz i
ciemnych zasadzek. Nic prócz zwycięstwa i klęski, co było niemal jednym i tym
samym. Nie była pokusą, tylko lotem. Nie była ponętą, tylko beztroską. Nie miała
tajemnic, a przecież bardziej była pociągająca niż Wenus, która, zakrywając płeć, tym
samym ją wskazywała. Była siostrą ptaków i okrętów, wiatru, fal i horyzontu. Nie
miała ojczyzny.
„Tak, nie miała ojczyzny - pomyślał Ravic - ale też jej nie potrzebowała. Na
każdym okręcie była u siebie. Była u siebie wszędzie, gdzie istniały walka i męstwo, a
nawet klęska, ale bez rozpaczy. Była nie tylko boginią zwycięstwa, lecz boginią
wszystkich ludzi przygody i uchodźców póty, póki się nie poddawali".
Rozejrzał się. Nikogo już nie było w hallu. Studenci i ludzie z bedekerami
rozeszli się do domów. Dom - ale gdzie jest dom człowieka bezdomnego, jeśli nie, na
krótki czas, w burzliwej przystani czyjegoś serca? Czy nie dlatego miłość, obejmując serce bezdomnego, tak nim wstrząsa i tak je całkowicie bierze we władanie, ponieważ
bezdomni nic poza nim nie mają? Czyż on nie dlatego próbował unikać Joanny? I czyż
nie dlatego ona przyszła za nim, dogoniła go i powaliła? Trudniej się dźwignąć na
śliskim lodzie obcego kraju niż na swojskim, dobrze znanym gruncie.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Łuk triumfalny, 1945)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz