Morozow krzywo się uśmiechnął.
- Pozostaw mi moje przyziemne rozkosze, lotny wędrowcze. Kto ma proste upodobania, lubi wiele rzeczy. Nigdy nie zostaje z próżnymi rękoma. Kto po sześćdziesiątce ugania się za miłością, jest idiotą, który spodziewa się wygrać tam, gdzie inni grają znaczonymi kartami. Dobry burdel uspokaja umysł. Dom, w którym bywam, ma szesnaście dziewcząt. Za parę franków gram rolę paszy. Pieszczoty, którymi mnie darzą, są prawdziwsze od tych, za którymi uganiają się sentymentalni miłośnicy. Myślę o niewolnikach miłości.
- Rozumiem, Borysie.
- To dobrze. Wobec tego pijemy. Lekkie i chłodne Pouilly. Wdychajmy też srebrzyste powietrze Paryża, póki jest wolne od mikrobów dżumy.
- Owszem. Zauważyłeś, że kasztany drugi raz w tym roku kwitną?
Morozow skinął głową, wskazując niebo, gdzie nad ciemniejącymi dachami błyszczał wielki, czerwony Mars.
- Mówią, że ten ananas od wielu lat nie znajdował się tak blisko Ziemi. - Roześmiał się. - Wkrótce przeczytamy w gazetach, że przyszło na świat dziecię ze znamieniem w kształcie miecza, a gdzie indziej znów spadł krwawy deszcz. Brak tylko tajemniczej komety z wieków średnich, żeby proroctwo uzupełnić.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Łuk triumfalny, 1945)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz