śniłem, że stałem w sklepie z porcelaną, tak zastawionym od podłogi aż hen, wysoko pod sufit półkami pełnymi porcelanowych antyków, że lada ruch mięśniem zrzuciłby kilka z nich i roztrzaskał. I właśnie tak się stało, ale zamiast łoskotu rozległo się dostojne współbrzmienie wiolonczeli i czelesty w tonacji D-dur (?), trzymane przez cztery takty. Przegubem strąciłem z postumentu wazę z epoki Ming – Es-dur, cała sekcja smyczkowa, wspaniała, rozsadzająca umysł, aniołowie łkali. Tym razem, dla uzyskania następnej nuty, z rozmysłem roztrzaskałem figurkę wołu, potem dojareczki, potem „Sobotniego Dziecięcia” – orgia szrapneli wypełniła przestrzeń, boskie harmonie w mej głowie. Och, co za muzyka! Mignął mi ojciec obliczający wartość rozbitych przedmiotów, błyskała stalówka, ale nie mogłem dopuścić, by muzyka ucichła. Wiedziałem, że stałbym się największym kompozytorem stulecia, gdybym tylko potrafił tą muzyką zawładnąć. Ogromny „Śmiejący się Kawaler” ciśnięty o ścianę uwolnił dudniącą baterię bębnów.
David Mitchell (fragment powieści Atlas Chmur, 2004)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz