Usiadł na brzegu wanny i zdjął buty. To się przynajmniej nie zmienia, przedmioty i milczący przymus, pospolitość, mdłe przyzwyczajenie w złudnym świetle przemijania. Rozkwitające serce w zdroju miłości. Ale kimkolwiek się jest, poetą, półbogiem czy idiotą, spada się co parę godzin z nieba, żeby oddać mocz. Tego niepodobna uniknąć. Ironia natury. Romantyczna tęcza, rozpięta nad refleksami gruczołów i robaczkowym ruchem jelit. Narządy ekstazy, szatańsko przystosowane także do wydalania! Ravic rzucił buty w kąt. Wstrętne przyzwyczajenie rozbierania się! Nawet tego niepodobna uniknąć. Tylko ten to rozumie, kto mieszka sam. Była w tym jakaś przeklęta uległość, rezygnacja. Zdarzało mu się sypiać w ubraniu, żeby uciec od tej tyranii, ale to tylko odsuwało problem. Uciec nie było można.
Wziął prysznic. Chłodna woda spływała po skórze. Odetchnął głęboko i wytarł się. Pociecha drobnych rzeczy. Woda, oddech, deszcz wieczorny. I to także zrozumie tylko ten, kto żyje samotnie. Wdzięczna skóra. Swobodniejszy obieg krwi w ciemnych kanałach. Położyć się na łące. Brzozy. Białe obłoki letnie. Niebo młodości. Co się stało z przygodami serca? Zabiły je ciemne przygody życia.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Łuk triumfalny, 1945)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz