– Pomocy!
(...)
Nie od razu zbliżył się do łóżka, zatrzymując się na progu sypialni.
Kobiety przykryły twarz martwej szalem. Zawahał się przez chwilę,
po czym podszedł i podniósł szal. Nie znalazł Magdy, lecz figurę
uformowaną z jakiejś nieżywej substancji, z wosku czy parafiny:
wszystko wydawało się obce, nos, usta. Tylko wystające kości policzkowe utrzymały pewne podobieństwo. Uszy były białe jak kość,
powieki zmarszczone, jak gdyby gałki oczne już się zapadły. Na gardle widniała sinobrązowa pręga po sznurze. Usta milczały, mimo
że krzyczała – był to krzyk, którego żaden śmiertelnik długo by nie
zniósł. Opuchnięte i spieczone usta wołały: „Patrz, co mi zrobiłeś!
Patrz! Patrz!”. Jasza chciał przykryć jej twarz, ale ręce miał jak sparaliżowane i nie mógł się poruszyć. Prawdopodobnie to ta sama Magda, która kłóciła się z nim tego ranka, która później przyniosła mu
garnek wody ze studni; tamtą Magdę mógł jednak prosić o wybaczenie i ugłaskać ją. Ta, która leżała bezwładnie na łóżku, przeszła do
wieczności, odcięła się zarówno od dobra, jak i od zła. Przekroczyła
przepaść, przez którą nie można przerzucić mostu. Jasza dotknął jej czoła. Nie było ani zimne, ani ciepłe, nie miało w ogóle temperatury.
Po czym Jasza podniósł jej jedną powiekę. Źrenica była jak u osoby
żywej, ale wpatrywała się w nicość; nawet nie w samą siebie.
Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz