30 września 2013

wpatrywała się w nicość; nawet nie w samą siebie. . .

   Wysiadłszy z dorożki, uspokoił się trochę. Wszedł z wolna na schody, opierając się o poręcz. Nie miał ani klucza do mieszkania, ani wytrychu. Jeśli Magdy nie ma w domu, będzie musiał czekać na klatce schodowej. Ale nie, stróż Antoni też miał klucz. Jasza, zanim zapukał, przyłożył ucho do drzwi. Wewnątrz panowała zupełna cisza. Zapukał, ledwo jednak dotknął klamki, drzwi się otworzyły. Gdy wszedł do frontowego pokoju, oczom jego przedstawił się okropny widok: Magda zwisała z sufitu, pod nią leżało wywrócone krzesło. Natychmiast zrozumiał, że nie żyje. Nie krzyknął, nie wybiegł, lecz stał jak wryty i gapił się na nią. Miała na sobie jedynie halkę. Jej bose stopy zsiniały. Nie widział twarzy, tylko szyję i opadający na nią węzeł włosów. Wyglądała jak ogromna lalka. Chciał się ruszyć, odciąć ją i nadal stał bezradnie. Gdzie jest nóż? Musi sprowadzić pomoc! Wiedział o tym, wstydził się jednak spotkać z sąsiadami. Wreszcie otworzył drzwi i zawołał: 
   – Pomocy! 
(...) 

   Nie od razu zbliżył się do łóżka, zatrzymując się na progu sypialni. Kobiety przykryły twarz martwej szalem. Zawahał się przez chwilę, po czym podszedł i podniósł szal. Nie znalazł Magdy, lecz figurę uformowaną z jakiejś nieżywej substancji, z wosku czy parafiny: wszystko wydawało się obce, nos, usta. Tylko wystające kości policzkowe utrzymały pewne podobieństwo. Uszy były białe jak kość, powieki zmarszczone, jak gdyby gałki oczne już się zapadły. Na gardle widniała sinobrązowa pręga po sznurze. Usta milczały, mimo że krzyczała – był to krzyk, którego żaden śmiertelnik długo by nie zniósł. Opuchnięte i spieczone usta wołały: „Patrz, co mi zrobiłeś! Patrz! Patrz!”. Jasza chciał przykryć jej twarz, ale ręce miał jak sparaliżowane i nie mógł się poruszyć. Prawdopodobnie to ta sama Magda, która kłóciła się z nim tego ranka, która później przyniosła mu garnek wody ze studni; tamtą Magdę mógł jednak prosić o wybaczenie i ugłaskać ją. Ta, która leżała bezwładnie na łóżku, przeszła do wieczności, odcięła się zarówno od dobra, jak i od zła. Przekroczyła przepaść, przez którą nie można przerzucić mostu. Jasza dotknął jej czoła. Nie było ani zimne, ani ciepłe, nie miało w ogóle temperatury. Po czym Jasza podniósł jej jedną powiekę. Źrenica była jak u osoby żywej, ale wpatrywała się w nicość; nawet nie w samą siebie.

Isaac Bashevis Singer (fragment powieści Sztukmistrz z Lublina, 1960)
 
    
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz