Thomas Mann (fragment powieści Wybraniec, 1951)
06 października 2013
a dęło okropnie z nord-nord-westu. . .
Opisać należy opata Gregoriusa jako ujmującego mąża średniego wzrostu. Jego tęgą, starannie
wygoloną twarz o małych ustach i wydatnej, zaokrąglonej dolnej wardze wieńczyła pięknie
wypolerowana kopułka lśniącej łysiny. Na skroniach odstawały od niej siwe, kędzierzawe włosy. Habit
zakonny, przepasany schludnie skręconym sznurem, przez który przewieszony był różaniec, opinał
mu się na pokaźnym kałduniku, wyrażającym — rzekłbyś — raczej czyste sumienie niż obciążającym,
gdyż nie ujmował postaci opata nic z przyjemnej ruchliwości, godnej uwagi w jego leciech, a miał ich
już pięćdziesiąt. Że ospałość i gnuśne piecuchostwo nie były mu właściwe, dowodzi już choćby to, iż
spotykamy go oto bardzo wczesnym rankiem, w najgorszą pogodę (bo chmury zwisały nisko i ciekło z
nich, a dęło okropnie z nord-nord-westu), zupełnie samego, w drodze na dół, ku brzegowi,
obchodzącego zalew w kształcie podkowy, co po tej stronie wrzyna się w wyspę, a morze wtacza tam
swe fale, łamiące się o wysunięte ławice kamienne. Zostawiwszy za sobą klasztor, którego
zabudowania kreśliły się, zasnute deszczem, na tle ciemnego pasma lasu, opat kroczył, zamaszyście
stawiając swój długi posoch i podkasawszy habit, po mokrym piasku, a często poprzez wszelakie
odłamki kamienia, porozrzucane wszędy w okruchach i bryłach lub podruzgotane na gruby żwir.
Chroniąc się
przed dżdżem zarzucił na ramiona wojłok, który przytrzymywał dłonią, na głowę zaś nacisnął zgoła
świecki kapelusz od deszczu, opuszczony na kark, taki, jakich używają zapewne rybacy tej wyspy
podczas swego rzemiosła. Mrużąc oczy schylał głowę pod wiatr, ale często obracał w bok zwilgotniałą
twarz, by z zatroskaną miną spoglądać na pełne morze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz