08 października 2013

bom jak najdalszy. . .

   — Czytasz sobie? — spytał Flann.
   — Tak, czytam — odpowiedział Grigors z uśmiechem i wzruszeniem ramion, jakby czytanie było tylko jego chimerą, zaczem dodał:
   — A ty, jak widzę, oporządzałeś „Reine Inguse"?
   — To cię nic nie obchodzi — rzekł Flann wysunąwszy nieco krótką szyję.
   — A co czytasz? — Można by powiedzieć — odparł Grigors, rumieniąc się z lekka — że to znów ciebie niewiele obchodzi. Ale czytam właśnie książkę „De laudibus sanctae crucis".
   — To po grecku? — zapytał Flann, znów wysuwając trochę głowę.
   — Po łacinie — odrzekł Grigors — i znaczy: „O chwale krzyża świętego". Powinienem był od razu tak powiedzieć. Brat Piotr-Paweł zadał mi przeczytanie tego w wolnym czasie. To są, wiesz, wiersze, opatrzone dobrymi prozaicznymi przypisami.
   — Ty się tu przede mną nie dmij, nie chwal! — huknął na niego Flann — ze swoim uczonym gadaniem o prusaczych przepisach! Chcesz mnie umyślnie upokorzyć swoimi bajdami i bajesz o tym, żeby mi dać odczuć, 0 ileś sam mądrzejszy a lepszy ode mnie!
   — Ależ nie, Flannie! — odparł Grigors. — Przysięgam ci, że się mylisz! Kiedy mnie spytałeś o moje czytanie, czułem, że twarz mi się nieco rozgrzała, co niewątpliwie uzewnętrzniło się rumieńcem. Nie mogło to ujść twej uwagi. Zapłoniłem się niczym dziewica, boś mnie zmusił, ażebym ci powiadał o czytaniu i łacińskich wierszach. Niechętniem to uczynił, wstydziłem się i przykro mi było, że mnie pytasz, bom jak najdalszy od upokarzania cię.
   — Ach, ach, wstydziłeś się! Wstydziłeś się za mnie, przede mną ci było wstyd! A wiesz, że to jest właśnie najzuchwalsze upokarzanie wyzwanie? Po tom cię pytał, żeby ci pokazać, iż nie możesz gęby otworzyć, ba, zgoła przebywać ze mną, abyś mnie nie upokarzał! A mówisz, że tego nie chcesz! Pewnie też nie chcesz, żebym i ja ciebie wyzwał?
   — Nie zrobiłbyś tego!
   — Zrobiłem to! A ty podciągasz kolana. Po coś podciągnął kolana, kiedy wracałem tędy?
   — Bo nie chciałem, byś się znów potknął o moje nogi.
   — Nie! Jeno że wtedy musiałbyś wstać przeciw mnie i żądać ode mnie zadośćuczynienia, i wyzwać mnie jak mężczyzna i tęgi chłop. Ale tyś podkurczył nogi, ty pokurczu, ty skurczony, zaczajony kleszy pokurczu!
   — Tego nie powinieneś był mówić — rzekł Grigors wstając powoli.
   — Ale mówię! — krzyczał Flann. — Mówię to, bo nie chcesz zrozumieć ani zobaczyć i wykręcasz się świętoszkowato od tego, że między nami musi być rzecz załatwiona, gruntownie i raz na zawsze, wszystko jedno, z jakim wynikiem, całkiem gruntownie, i wszystko jedno z jakim skutkiem, rozumieszże? Bo dalej tak być nie może! Jesteś urodzony w chałupie, razem ze mną, spłodzili cię Wiglaf i Mahaute, jak mnie i resztę, a przecie nie jesteś taki, jeno jakbyś się wykluł z kukułczego jaja — jesteś jakiś inny od nas, ciałem i duszą, jakiś nieznośny odmieniec, diabli wiedzą, co zacz, i pozwoliłeś sobie wyrodzić się w coś lepszego, wyższego — jakbyś o tym nie wiedział! Ale jesteś na tyle zuchwały, że wiesz o tym, i jeszcze zuchwalszy, żeś dla nas na domiar uprzejmy! Gdybyś był wobec nas zuchwały, byłoby to znacznie mniej zuchwałe! Jesteś chrześniakiem opata, który ciebie — bękarta kmiecia i pychy — sześcioletnim wziął z chaty do klasztoru, i nauczyłeś się liter, nabrałeś wiedzy, kleszego poloru w mowie, a coraz to siedzisz u nas i dajesz nam odczuć, że nie chcesz nam nic dal odczuć — gadasz wedle naszej gęby delikatną, co jest nieznośne, bo grubo gadać można jeno grubą gębą, a jeśli delikatną, wówczas wychodzi to na kpiny! Cały jesteś kpiną, ciałem i duchem, bo świat wywracasz i plączesz rozeznanie! Gdybyś był niedołężnym, wątłym bogomódlcą, duchownym półbabkiem bez rozmachu i siły, mógłby kto uczciwy powiedzieć: Dobrze, tyś jest delikatny, a ja mocny, jest w tym ład, nie podniosę na cię ręki, święta mi twoja słabość! Ale ty kradniesz skądsiś siłę, celujesz w igrzyskach, jesteś w nich dobry, zupełnie tak dobry jak ja, com mocny mocą, a ty — delikatnością; to nie do zniesienia dla rzetelnego człeka i przeto ci powiadam: musi to być załatwione między nami, nareszcie nie w zabawie, jeno najpoważniej, tu, na miejscu, gołymi pięściami i gruntownie, aż do ostatka, — na to cię wyzwałem słowem i kopnięciem i nie możesz się uchylić!
   — Nie, zaprawdę nie mogę — rzekł Grigors piękniejąc po swojemu, przybladły a ściemniały na twarzy, poważny, z górną wargą z lekka wysuniętą w zwarciu z dolną. — A więc chcesz, byśmy tu całkiem sami, bez świadków i sędziego, odbyli walkę na pięści bezwarunkową i do ostatka, aż jeden z nas nie będzie już mógł walczyć?

Thomas Mann (fragment powieści Wybraniec, 1951)
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz