Fiodor Dostojewski (fragment powieści Biedni Ludzie, 1846)
26 października 2013
zamróz objął całe pole, delikatny jesienny szron zawisnął na obnażonych konarach; lód cienki niby papier powlókł wodę na jeziorze; z jeziora wstaje biały opar. . .
(...)tak lubiłam jesień — późną jesień, gdy już z pola sprzątnięto zboże,
ukończono wszystkie roboty, gdy już w chatach zaczynają prząść, gdy wszyscy
już oczekują zimy. Wszystko wtedy staje się posępniejsze, niebo się
chmurzy, żółte liście wyściełają ścieżki na skraju obnażonego lasu, bór granatowieje,
sinieje, zwłaszcza wieczorem, gdy rozściele się wilgotna mgła i drzewa
migają spoza tej mgły niby olbrzymy, niby straszne, potworne widma.
Czasem, spóźniona podczas przechadzki, odbiję się od innych, idę sama,
śpieszę. — straszno! Drżę jak liść, myślę, że tylko patrzeć, a ukaże się ktoś
okropny spoza tej dziupli; tymczasem wicher przechodzi po lesie, huczy, szumi, wyje tak jakoś żałośliwie, zrywa chmurę liści z obeschniętych gałązek,
kręci nimi w powietrzu, a za nim długim, szerokim, hałaśliwym stadem,
z niezwykłym, przenikliwym krzykiem leci ptactwo, tak że niebo czernieje
i zdaje się być całe pokryte ptakami. (...) A później,
w nocy, nie śpimy ze strachu; przychodzą jakieś okropne sny. Budzę się, nie
śmiem się nawet ruszyć, aż do świtu nie śmiem nawet drgnąć pod kołdrą.
Rankiem wstaję świeża jak kwiatek. Patrzę w okno, zamróz objął całe pole,
delikatny jesienny szron zawisnął na obnażonych konarach; lód cienki niby
papier powlókł wodę na jeziorze; z jeziora wstaje biały opar, ptactwo hałasuje
głośno. Słońce rozsiewa wokół jasne promienie, które rozbijają cienki lód
niby szkło. Jasno, wesoło, radośnie. W piecu znów trzeszczy ogień(...)...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz