26 grudnia 2013

spójrz pan w górę na księżyc, na naszego bladego brata - emigranta z ziemi. . .

VII 

   Marill siedział na tarasie hotelu, wachlując się gazetą. Przed nim leżało kilka książek.
   - Chodź no pan tu, Kern! - zawołał. - Zbliża się wieczór, kiedy zwierzę szuka samotności, a człowiek towarzystwa. Co z pańskim pozwoleniem na pobyt?
   - Mam jeszcze na tydzień.
   Ludwik usiadł obok niego.
   - Tydzień w więzieniu jest długi, na wolności krótki. - Marill uderzył ręką po książkach leżących przed nim. - Emigracja kształci!
   Na stare lata uczę się francuskiego i angielskiego.
   - Czasem nie mogę już znieść słowa emigrant - rzekł Ludwik markotnie.
   Marill zaśmiał się.
   - Nonsens! Jest pan w najlepszym towarzystwie. Dante był emigrantem. Schiller musiał opuścić kraj. Heine, Victor Hugo. To tylko kilka przykładów. Spójrz pan w górę na księżyc, na naszego bladego brata - emigranta z ziemi. A sama matka ziemia - to stara emigrantka ze słońca. - Zmrużył oczy. - Może byłoby lepiej, gdyby ta emigracja wcale nie nastąpiła i gdybyśmy wciąż jeszcze wirowali w postaci ognistego gazu. Albo jako plamy na słońcu. Nie sądzi pan?
   - Nie - odparł Ludwik.
   - Słusznie. - Marill zaczął się znowu wachlować gazetą. - Wie pan, co właśnie czytałem?
   - Że z winy Żydów nie ma deszczu.
   - Nie.
   - Że odłamek granatu w brzuchu daje prawdziwemu mężczyźnie poczucie pełni szczęścia.
   - I to nie.
   - Że Żydzi dlatego są bolszewikami, bo tak chciwie gromadzą majątek.
   - Nieźle! Dalej!
   - Że Chrystus był Aryjczykiem. Nieślubnym synem germańskiego legionisty.
   Marill zaśmiał się.
   - Nie zgadnie pan. Ogłoszenia matrymonialne! Posłuchaj pan:
   „Gdzie jest miły, sympatyczny mężczyzna, który mnie uszczęśliwi?
   Panna o tych samych walorach, o głęboko uczuciowym usposobieniu, o wytwornym, szlachetnym charakterze, z umiłowaniem wszystkiego, co dobre i piękne, i z pierwszorzędną znajomością hotelarstwa poszukuje podobnie nastrojonej duszy od lat 35 do 40, na dobrym stanowisku”. - Podniósł wzrok. - Od trzydziestu pięciu do czterdziestu! Czterdzieści jeden odpada! To jest wiara, co?
   Albo to: „Gdzież cię znajdę, dopełnienie mej istoty! Głęboka, pogodna natura, dama i zamiłowana pani domu, której dzień powszedni nie zdołał odebrać polotu, pełna temperamentu i dowcipu, wewnętrznego piękna i koleżeńskiego zrozumienia, szuka dżentelmena z odpowiednimi dochodami, kochającego sztukę i sporty, który byłby jednocześnie miłym chłopcem”. Wspaniałe, co? Albo weźmy takie: „Duchowo osamotniony mężczyzna lat pięćdziesięciu, wyglądający młodziej, wrażliwa natura, zupełny sierota” - Marill przerwał. - Zupełny sierota! - powtórzył. - W wieku lat pięćdziesięciu! Cóż za pożałowania godna istota ten wrażliwy pięćdziesięciolatek!
   - Spójrz, mój drogi! - Podał Ludwikowi gazetę. - Dwie strony!
   Co tydzień całe dwie strony, tylko w tym jednym piśmie. Obejrzyj pan pierwsze linijki, ile w nich duszy, dobroci, koleżeństwa, miłości, przyjaźni! Prawdziwy raj! Eden na pustyni polityki! To człowieka ożywia i orzeźwia. Widzimy, że w tych podłych czasach są jednak jeszcze dobrzy ludzie. To podnosi na duchu...
   Rzucił dzienniki na stół.
   - Dlaczego nie mielibyśmy kiedyś zobaczyć takiego ogłoszenia:
   „Komendant obozu koncentracyjnego, głęboki umysł, subtelna dusza...”
   - Na pewno uważa się za takiego - rzekł Ludwik.
   - Oczywiście! Człowiek, im jest prymitywniejszy, tym lepsze ma o sobie mniemanie. O tym świadczą przecież te ogłoszenia. To daje impet! - Marill uśmiechnął się. - Ślepe przekonanie! Sceptycyzm i tolerancja są cechami człowieka kulturalnego. To właśnie wciąż go gubi. Odwieczna praca Syzyfa. Jedna z najgłębszych alegorii ludzkości.

Erich Maria Remarque (fragment powieści Kochaj bliźniego, 1939)
  
  
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz