Nad brzegiem zwieszała się palma kokosowa. Siddhartha oparł się plecami o jej
pień, otoczył go ramieniem i patrzył w zieloną wodę, która płynęła w dole, i gdy tak
patrzył, bez końca, ani na chwilę nie ustając w swoim biegu, uczuł, że całą swoją istotą
pragnie rzucić się w tę wodę i utonąć. Z lustra rzeki wyzierała ku niemu straszliwa
pustka jego duszy. Oto znalazł się u kresu. Nie pozostało mu już nic innego, jak zgasić
płomień, rozbić nieudany kształt swego życia, rzucić je do stóp szyderczo
roześmianym bogom. Oto wielkie wymioty, do których tęsknił: śmierć, rozbicie znienawidzonej formy! Niechże idzie rybom na pożarcie, skoro jest tak podły, skoro
jest tylko szaleńcem, zepsutym i gnijącym ciałem, uśpioną i wykolejoną duszą. Niech
go pożrą ryby i krokodyle, niech go rozszarpią demony. Z wykrzywioną grymasem
twarzą wpatrywał się w wodę, zobaczył swoje odbicie i splunął na nie. W wielkim
zmęczeniu oderwał ramię od pnia i przesunął się trochę, aby spaść prosto w głębinę,
aby wreszcie utonąć. Z zamkniętymi oczyma pogrążał się w śmierć.
(...)
Siddhartha przeraził się do głębi. A więc tak z nim było, tak bardzo był
zagubiony, tak pobłądził i utracił wszelkie rozeznanie, że gotów był szukać śmierci, że
mogło w nim wzrosnąć to pragnienie, ta dziecinna chętka: znaleźć spokój,
uśmiercając ciało! Czego nie były w stanie dokonać cała męka ostatnich czasów, całe
otrzeźwienie i cała rozpacz, tego dokonała ta krótka chwila: rozpoznał własną nędzę i
błąd. — Om! — wyrzekł do siebie — Om!
Hermann Hesse (fragment powieści Siddhartha, 1922)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz