(...)
– Jakby pan zakwestionował w nim, być może, jego niedosyt siebie, jego
pragnienie siebie, jego tęsknotę za sobą, bo każdy czymś takim siebie darzy, to nam pomaga żyć. A już w kliencie nie może pan tego nie uszanować. Nie zysk
jest najważniejszy, kiedy człowiek zajmuje się kapeluszami, i to tak długo jak
ja. Z namiętności zysku zresztą się wyrasta, zwłaszcza gdy ma się bliżej niż
dalej do tej nieskończoności, gdzie żaden zysk już się nie liczy. Gdy zaczyna
człowiek mierzyć swoje życie tymi wszystkimi kapeluszami, które sprzedał.
Gdy coraz częściej nawiedza go wątpliwość, czy aby wszyscy z tych kapeluszy
byli zadowoleni. Jeśli byłbym tego pewny, powiedziałbym, chwała kapeluszowi.
Niestety, nie jestem. Mimo że jeszcze przed tamtą wojną, będąc mniej więcej w
pańskim wieku, pracowałem jako subiekt w sklepie z kapeluszami. Od kapeluszy,
żeby tak powiedzieć, zaczynałem życie i na kapeluszach kończę. W tym
dwie wojny światowe. Wydawać by się więc modo, że co do kapeluszy, wiem
wszystko. Otóż okazało się, że nie wiem. I niech pan mi uwierzy, młody
człowieku, tę mądrą lekcję niewiedzy zacząłem pobierać dopiero, kiedy mi
sklep upaństwowili. Jakkolwiek jest, o, co jest, jak pan widzi. Zostałem w ten
sposób ukarany, iż śmiałem uwierzyć, że wiem. A zaprawdę cóż ja wiem, jak
się okazało. Tym bardziej jeśli przyjmie się tę najwyższą miarę wiedzy, że nie
wie się nawet tego, że się nie wie, jakoby się nie wiedziało.
Wiesław Myśliwski (fragment powieści Traktat o łuskaniu fasoli, 2006)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz