Przerwał jej wybuch śmiechu. Nawet dzieci wzruszały ramionami. Wszyscy oni przestali wierzyć i chociaż zachowali tajony lęk przed upiorami, pokpiwali sobie jednak z nieba, które stało się dla nich puste.
– A jakże, księża! – zawołał Maheu.—Jakby sami wierzyli w to, co mówią, mniej by jedli, a więcej pracowali, żeby zapewnić sobie dobre miejsce na tamtym świecie... Nie, nie, jak już człowiek umiera, to umiera!
(...)
– Więc rzeczywiście nie ma dla nas żadnego ratunku?
(...)
– A cóż to znowu za pomysły! – rzekł Stefan. – Czy koniecznie potrzebny wam jest Bóg i
niebo, żebyście mogli być szczęśliwi? Czy nie potraficie stworzyć sobie sami szczęścia na
ziemi?Z zapałem w głosie mówił dalej, otwierał przed nimi nowe horyzonty, rzucał snop światła w ich mroczne życie biedaków. Wieczysta nędza, zwierzęcy wysiłek, los bydląt wyzyskiwanych, mordowanych, wszystko to znikło jakby wymiecione promieniami słońca; sprawiedliwość zstępowała z nieba. Ponieważ Bóg nie istniał, ona miała zapewnić szczęście ludziom, wprowadzić rządy równości, braterstwa. Jak we snach wyrastało nagle nowe społeczeństwo – niezmierzone miasto piękne niby w bajce, w którym każdy obywatel żył ze swej pracy i brał udział we wspólnych radościach. Stary, zgniły świat rozpadł się w gruzy, a młoda ludzkość oczyszczona z dawnych zbrodni tworzyła jedną wielką rzeszę pracowników, którym przyświecała dewiza: każdy według swoich zdolności, każdemu według jego pracy. Marzenie zataczało coraz szersze kręgi, tym piękniejsze i bardziej kuszące, im trudniej osiągalne.
Émile Zola (fragment powieści Germinal, 1885
z cyklu Rougon-Macquartowie)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz