James Joyce (fragment powieści Portret artysty z czasów młodości, 1916)
26 czerwca 2014
jak gdyby opanowany myślą, by łup mu się nie wymknął. . .
Teraz, gdy
przedstawienie się skończyło, nerwy wołały w nim o dalszą przygodę. Rzucił się przed siebie, jak
gdyby chciał ją dopędzić. Wszystkie drzwi teatru stały otworem, a publiczność opuściła już
budynek. Na sznurach, będących przedtem w jego wyobraźni linami kotwicznymi arki, kilka
lampionów, smętnie migocąc, kołysało się na wieczornym wietrzyku. Stefan spiesznie wchodził na
stopnie wiodące z ogrodu do sieni, jak gdyby opanowany myślą, by łup mu się nie wymknął(...)
Gdy wyszedł na schody, ujrzał swoją rodzinę oczekującą go pod pierwszym lampionem. W
mgnieniu oka zauważył, że zna każdą postać w tej grupie, i zbiegł gniewnie po schodach.
- Mam do oddania list 'na George's Street - rzekł szybko do ojca. - Przyjdę do domu trochę później.
Nie czekając na pytania ojca przebiegł przez szosę i popędził na złamanie karku z pagórka. Nie
zdawał sobie sprawy, dokąd biegnie. Duma, nadzieja i pożądanie leżały niby pokruszone ziele na
dnie jego serca i przed oczami duszy unosiły się z nich opary oszałamiającego kadzidła. Schodził
więc z pagórka ogarnięty chaosem unoszących się nieoczekiwanie oparów obrażonej dumy,
zawiedzionej nadziei i niezaspokojonego pożądania. Unosiły się one przed jego udręczonymi
oczami gęstym i oszałamiającym dymem i znikały w górze, aż w 'końcu powietrze znów było
czyste i chłodne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz