26 czerwca 2014

zimna ciemność wypełniła chaos. . .

   Równanie na kartce jego brulionu przybrało kształt rozłożystego ogona o pawich oczach i gwiazdkach, a po wyłączeniu oczu i gwiazdek wykładników potęgi zaczęło zwijać się z wolna. Pojawiające się i znikające wskaźniki podobne były do otwierających się i zamykających oczu. Otwierające się i przymykające oczy podobne były do gwiazd rodzących się i gasnących. Niezmierne koło gwiezdnego życia prowadziło jego zmęczony umysł na zewnątrz do swego krańca i do swego środka, a odległa melodia towarzyszyła mu tu i tam. Cóż to za melodia? Melodia stała się bardziej uchwytna. Przypomniały mu się słowa fragmentu Shelleya o księżycu błąkającym się samotnie, bladym ze znużenia. Gwiazdy poczęły rozpadać się i mgławica gwiezdnego pyłu spłynęła w przestwór.
   Mdłe światło słabiej już oświetlało kartkę, na której inne równanie zaczęło z wolna rozwierać się i szeroko roztaczać w przestrzeń rozłożysty ogon. To jego własna dusza wychodząca na spotkanie doświadczeniu, rozwierająca się coraz bardziej przez każdy grzech, roztaczająca w przestrzeń pożogę płonących gwiazd i zamykająca się potem w sobie, blednąca z wolna i tłumiąca własne światła i ognie. Zgasły wszystkie i zimna ciemność wypełniła chaos.

James Joyce (fragment powieści Portret artysty z czasów młodości, 1916)
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz