Posiadali z daleka od siebie, wujek Władek przy stole, dziadek na ławie pod
oknem. I gdy wydawało się, że już tylko czekają, kiedy się wreszcie ten kogut
ugotuje, znów zaczynają o tym kazaniu księdza. Dziadek, że, o, mądre, wujek
Władek, że wcale nie takie mądre. Dziadek, że to dzięki księdzu jeszcze Boże
słowo chociaż w niedzielę się usłyszy. Wujek Władek, że Bóg co miał powiedzieć,
to powiedział i umarł, a księża od siebie gadają. Gdzie by Bóg chciał księdzem
mówić, ojciec, jeszcze takim, co nie wie już, ile brać za pogrzeb, za ślub, za
chrzciny, za co łaska po kolędzie? A Bóg Łazarza wskrzesił i wziął co? Zamienił
wodę na wino, gdy nie mieli co pić, i wziął co? Boże słowo zamienili na ludzkie,
a wciąż mówią, że Bóg. A Bóg chce człowiekowi coś powiedzieć, to mu sam powie,
czy w myślach, czy na polu, czy nawet po pijaku, nie pij, o, idź do żony,
dzieci. A dziadek wszystko to kwituje warczeniem, ty zarazo, ty zarazo. A w
końcu trzepie się w kolano, ty antychryście!
I wujek milknie, bo z dziadkiem nie
ma żartów, kiedy trzepie się w kolano.
Zapada cisza jak sprężyna napięta, ani wyjść, ani zostać w takiej ciszy(...)
Wiesław Myśliwski (fragment powieści Widnokrąg, 1996)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz