Kto napisał kiedyś straszliwie błagalny list, aby potem go podrzeć i wyrzucić, wie najlepiej, co rozumiem tutaj przez „dzisiaj". A któż nie zna tej prawie nieczytelnej kartki: „Proszę przyjść, jeśli to w ogóle wchodzi w rachubę, jeśli pan może, chce, jeśli wolno mi pana o to prosić! O piątej w „Cafe Landmann!" Albo tego telegramu: „zadzwoń do mnie natychmiast stop jeszcze dzisiaj". Albo: „dzisiaj to niemożliwe".
Bo „dzisiaj" to słowo, które powinno być zastrzeżone tylko dla samobójców, dla wszystkich innych nie ma po prostu sensu, „dzisiaj" to dla nich jedynie określenie dowolnego dnia, właśnie dzisiejszego, zdają sobie sprawę, że znów muszą pracować osiem godzin albo zwolnić się z pracy, pójdą tu i tam, kupią coś, przeczytają poranną i wieczorną gazetę, wypiją kawę, zapomną o czymś, umówią się, zadzwonią do kogoś, jest to zatem dzień, w którym musi się coś wydarzyć, lepiej jednak, żeby nie wydarzyło się za wiele. Kiedy ja natomiast mówię „dzisiaj", mój oddech traci regularność, pojawia się owa arytmia, którą można już stwierdzić na elektrokardiogramie, tylko z zapisu nie wynika, że przyczyną jest moje „dzisiaj", wciąż nowe, dręczące, ale ja mogę dostarczyć dowodu zakłócenia, zapisanego niespokojnym kodem lekarzy, dowodu czegoś, co poprzedza
Ingeborg Bachmann (fragment powieści Malina, 1971)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz