22 października 2014

proszę bardzo, niech ksiądz siada, ja, niestety, nie wierzę. . .

   Od trzech dni padał śnieg. Pan Stefan miał od trzech dni urlop. Siedział u siebie w pokoju i patrzał przez okno. Z szarego nieba leciały jasne płateczki. Czasem podmuch wiatru podbijał śnieg do góry i zdawało się, że biały rój wraca z ziemi do nieba. Brzoza pod domem, która wiosną i latem świeciła srebrnym pniem wśród zielonych liści, była teraz jakaś brudnawożółta. Cieniutkie, drżące gałązki zwieszały się smętnie jak puste, czarne sieci. Pan Stefan wpatrywał się tak długo w okno, aż przestał myśleć. Dopiero dzwoneczki, które zapluskały metalicznie w oddali, obudziły go z odrętwienia. Za chwilę przeleciały pod oknami sanie, zadudniło głucho, jakby konie miały owinięte szmatami kopyta. Śnieg gęstniał i obraz za oknem zamazywał się.
(...) 
   - Ksiądz idzie do nas po kolędzie! Jest w sąsiednim domu! Już był u Katarzynki, zaraz będzie u nas... — wykrzykiwała Małgosia.
(...) 
   Pan Stefan przymknął oczy. „Chyba nikt mnie nie zmusi, żebym klęczał na środku pokoju z Małgosią i dwoma chłopcami w czerwonych pelerynkach! Stać na środku pokoju wśród klęczących też nie wypada, jakoś głupio. Najlepiej sprawę postawić otwarcie. Proszę bardzo, niech ksiądz siada, ja, niestety, nie wierzę... A nuż wyjdzie obrażony? Wszyscy patrzą na ciebie jak na zbrodniarza... Nie! Chwili człowiek nie ma dla siebie, żeby was!".
(...)
   -Przepraszam, bardzo przepraszam... Czy mogę wejść do swojego domu i zjeść obiad? Mam czterdzieści lat, czy mogę mieć swoje przekonania? Miecio mówi, że „Bozia jest w kominie"... pozwólcie i mnie. Bardzo przepraszam... Małgosiu, panie organisto, czy już mogę wejść do domu? Puk, puk, otwórzcie, to ja, wasz ojciec. Ni pies, ni wydra! - Pan Stefan nasadził kapelusz tak mocno, aż mu wpadł na oczy, w których zakręciły się łzy.

Tadeusz Różewicz (fragment prozy Przygotowanie do wieczoru autorskiego, 1977)
   
   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz