„Wpadacie jak po ogień”,
wytyka nam od lat
z właściwym sobie chłodem
ten niewłaściwy świat.
„Po ogień” to przesada,
lecz wpadliśmy – to fakt.
”Po ogień” to przesada,
lecz upadliśmy – to fakt.
A wypaść – nie wypada:
okazać trzeba takt.
Wypadać – nie wypada:
poza tym – nie ma jak.
Niejasno nam zagraża
i mrozi w żyłach krew
gościnność gospodarza
tych lodowatych stref.
”Pokochasz Kraj i Klimat”?
Brak na tę czelność słów.
Wokoło pustka, zima
i ujadanie psów.
Nad głową eter, zima
i chirurgiczny nów.
Miał to być dłuższy pobyt,
nie na tym jednak tle.
Śnie3g przez dwie trzecie doby,
a jedna trzecia w śnie?
Nie w takiej atmosferze
miał tlen odświeżać mózg,
kłamały w bedekerze
widoczki palm i mórz.
Źle w takiej atmosferze
kącikom spierzchłych ust:
powietrze może świeże,
lecz jest w nim mróz i mus.
Ktoś nabił nas w butelkę,
czy raczej w szkło tych kul,
gdzie prószą płatki wielkie
nad kaszlem gołych pól.
Zacisnąć zatem zęby?
Zaciśnie nam je mróz.
Nie puści pary z gęby,
nie puści tchu do ust.
Zacisnąć zatem zęby?
Zaciśnie nam je mróz.
Nie puści pary z gęby,
Nie upuści tchu do ust.
Nie upuści tchu do ust.
Stanisław Barańczak
(z tomu Podróż zimowa.
Wiersze do muzyki Franza Schuberta, 1994)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz