Chlałem zawsze do północy, a potem, od piątej rano siedzieliśmy wszyscy w urzędzie, czekając na jakąś robotę, a może raczej na telefon od kogoś z tych etatowych, co to właśnie zachorowali. Chorowali zawsze wtedy, kiedy padało albo żar walił z nieba, albo w następnym dniu po jakimś tam urzędowo - państwowym święcie. Wtedy zalewała nas podwójna porcja poczty.
[...]
System rozdziału nadchodzącej do urzędu poczty ciągle się zmieniał, niczego nie można było się nauczyć, do niczego nawet przyzwyczaić. Wyszukiwało się z tych ton przesyłek listy i paczki do własnego rewiru; posortowane lądowały w torbie, która nie przestawała obijać miednicy.
[...]
Jonstone zawsze dbał, żeby odbywało się to bardzo punktualnie. Chłopaki musieli więc kończyć sortowanie na ulicy, nie mieli czasu, żeby coś przegryźć, zdychali z pośpiechu i tej pierdolonej nerwicy. Dziś mieliśmy opróżniać skrzynki pocztowe.
[...]
I mimo że wszyscy dobrze wiedzieli, że samochód nie może lak szybko rozwieźć nas po rewirach, a potem pozbierać wszystkich do kupy, byczy kark upierał się jednak zawsze przy tym niemożliwym do wykonania rozkładzie jazdy. Opuszczaliśmy więc niektóre skrzynki, które jednak opróżniane następnego dnia, wypełnione były po brzegi; pot lał się z nas, a my, cuchnąc nim i klnąc, upychaliśmy te pierdolone przesyłki do pocztowych worków.
Charles Bukowski
(fragment nikomu nie dedykowanej powieści
Listonosz, 1971)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz