Pantelej Prokofijewicz przykusztykał do domu, położył się na
łóżku. Gniotło go w dołku, do gardła napierały kłując mdłości. Po
wieczerzy poprosił starą, żeby przyniosła marynowanego arbuza.
Zjadł kawałek, zadygotał i ledwo doszedł do pieca. Rankiem leżał
już nieprzytomny, zżerany przez gorączkę tyfusową, rzucony w
niepamięć. Spieczone krwią wargi popękały, twarz zżółkła, białka
powlokły się błękitną emalią. Babka Drozdicha puściła mu krew,
puściła z żyły na ręku ze dwa talerze czarnej jak dziegieć krwi.
Lecz przytomność już nie wróciła, jeno twarz stała się sinoblada,
jeno szerzej rozwierały się czarnozębne wargi łapiące chrapliwie
powietrze.
Michaił Szołochow
(fragment powieści Cichy Don. Tom III, 1928-1940)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz