14 lipca 2022

a zresztą, czy istnieję dla niej? Niema mnie, włosy stryja edwarda, nos ojca. . .

    Zbyt dobrotliwa. To dobroć sama. Tonę w dobroci cioci, smokczę jej słodki cukierek, dla niej — mam ciągle dwa latka, a zresztą, czy istnieję dla niej? Niema mnie, włosy stryja Edwarda, nos ojca, oczy matki, podbródek po Pifczyckich, rodzinne części ciała. Ciocia w rodzinie tonie i opatula mnie szalem. Na drogę wybiega cielak i staje, rozkraczony, szofer trąbi niczym archanioł, lecz cielak nie chce ustąpić, samochód się zatrzymuje i szofer spycha cielaka — pędzimy dalej, a ciocia opowiada, jak palcem malowałem litery na szybie, gdym miał lat dziesięć. Pamięta, czego ja nie pamiętam, zna mnie, jakim się nigdy nie znałem, ale za dobra, abym miał ją zabijać — nie darmo w dobroci utopił Bóg wiedzę ciotek o sromotnych, śmiesznych szczegółach zamazanej przeszłości dziecinnej. Pędzimy, wjeżdżamy w ogromny bór, za szybami w świetle reflektorów przelatują kawałki drzew, przez pamięć— kawałki przeszłości, okolica jest zła i złowieszcza. Jakże daleko jesteśmy! Gdzieżeśmy zajechali! Olbrzymi kawał brutalnej, czarnej prowincji, śliskiej od deszczu i ociekającej wodą, otacza nasze pudełko, w którym ciotka gaworzy o moich palcach, że kiedyś skaleczyłem się w palec i muszę dotąd mieć szramę, a Miętus z parobkiem w głowie dziwi się trzydziestakowi memu.


Witold Gombrowicz (Ferdydurke, 1937)

   

   

   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz