Rozdział dziewiąty
I PAŹDZIERNIKA 2006 MURAKAMI CITY, PREFEKTURA NIIGATA
Który nigdy nie szedł
Kiedyś, gdy miałem jakieś szesnaście lat i nikogo niebyło w domu, rozebrałem się do naga, stanąłem przed dużym lustrem i obejrzałem się od stóp do czubka głowy. Oglądając siebie w taki sposób, sporządziłem listę wszystkich swoich niedoskonałości, a przynajmniej tego, co za nie uznawałem. Na przykład (a to tylko przykład), miałem za gęste brwi i dziwny kształt paznokciu rąk — były to tego rodzaju rzeczy. Gdy, o ile dobrze pamiętam, doszedłem do dwudziestej siódmej niedoskonałości, zrobiło mi się niedobrze i zrezygnowałem. Oto, co wówczas pomyślałem: Jeśli tyle widocznych części mojego ciała odbiega od tego, co jest normą, kiedy zacznę roztrząsać inne swoje atrybuty — charakter, inteligencję, wytrzymałość i tym podobne — lista będzie nieskończenie długa.
Bycie szesnastolatkiem to bardzo kłopotliwy stan. Człowiek zamartwia się drobiazgami i nie potrafi określić obiektywnie, gdzie się akurat znajduje; staje się biegły w dziwnych, bezsensownych rzemiosłach i popada w niewolę niewytłumaczalnych kompleksów. Dorastając, uczy się metodą prób i błędów dostać to, czego chce, i odrzucać to, co niepotrzebne. Gdy zaczyna się rozpoznawać własne wady i godzić z faktem niemal nieskończonej liczby niedoskonałości, najlepiej zająć się swoimi mocnymi stronami i nauczyć żyć z tym, co się ma.
Ale to nieprzyjemne uczucie, które mi towarzyszyło, gdy jako szesnastolatek stałem przed lustrem, sporządzając listę swoich fizycznych mankamentów, jest dla mnie do tej pory czymś w rodzaju kamienia probierczego. Smutnym arkuszem kalkulacyjnym mojego życia, ukazującym, jak bardzo straty przewyższają zyski.
Haruki Murakami
(O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu,
走ることについて語るときに僕の語ること, 2007)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz