12 sierpnia 2013

najbardziej otwarta i najsekretniejsza forma bytowania. . .

Trzy miesiące, trzy lata, trzy dni; czym jest czas? Niczym i wszystkim. Nie było nic zadziwiającego w faktach, że teraz kwitły kasztany, które nie miały liści, kiedy odjeżdżał, że Niemcy znów złamały traktat i zajęły całą Czechosłowację, że w Genewie emigrant Józef Blumenthal zastrzelił się w napadzie histerycznego śmiechu przed Pałacem Ligi Narodów, że on czuł jeszcze w piersiach ból po zapaleniu płuc, które przeszedł w Belforcie pod nazwiskiem Gunther, i że teraz, o wieczorze łagodnym jak pierś kobiety, powraca tutaj. Przyjmował wypadki z fatalistycznym spokojem, jedyną bronią bezbronnego. Niebo wszędzie było takie samo, nad morderstwem, nienawiścią, miłością i poświęceniem, drzewa kwitły co rok na nowo, niczego nie podejrzewając, błękitny mrok okrywał wszystko i znów znikał, nie troszcząc się o paszporty, zdradę, rozpacz i nadzieję. Dobrze było znaleźć się znowu w Paryżu. Dobrze było iść powoli, bezmyślnie, srebrzysto-szarymi ulicami; dobrze było mieć na własność tę godzinę spokoju i łagodnego rozpływania się na granicy, gdzie daleki smutek stapia się jak horyzont z tkliwym, nieustannym uczuciem szczęścia, że się żyje. Dobra była ta pierwsza godzina powrotu, zanim przeszyją go znów włócznie i strzały, ta świadomość istnienia, ten oddech, który przychodzi z daleka i daleko odchodzi, powiew idący drogami serca mimo ponurego ognia zdarzeń, cierni minionych dni i kolców przyszłości, ta cezura, to milczenie, chwila pauzy, najbardziej otwarta i najsekretniejsza forma bytowania, łagodny rytm wieczności w tym przemijającym świecie...

Erich Maria Remarque (fragment powieści Łuk triumfalny, 1945)
   


   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz