Erich Maria Remarque (fragment powieści Łuk triumfalny, 1945)
12 sierpnia 2013
najbardziej otwarta i najsekretniejsza forma bytowania. . .
Trzy miesiące, trzy lata, trzy dni; czym jest czas? Niczym i
wszystkim. Nie było nic zadziwiającego w faktach, że teraz kwitły kasztany, które nie
miały liści, kiedy odjeżdżał, że Niemcy znów złamały traktat i zajęły całą
Czechosłowację, że w Genewie emigrant Józef Blumenthal zastrzelił się w napadzie
histerycznego śmiechu przed Pałacem Ligi Narodów, że on czuł jeszcze w piersiach
ból po zapaleniu płuc, które przeszedł w Belforcie pod nazwiskiem Gunther, i że teraz,
o wieczorze łagodnym jak pierś kobiety, powraca tutaj. Przyjmował wypadki z
fatalistycznym spokojem, jedyną bronią bezbronnego. Niebo wszędzie było takie
samo, nad morderstwem, nienawiścią, miłością i poświęceniem, drzewa kwitły co rok
na nowo, niczego nie podejrzewając, błękitny mrok okrywał wszystko i znów znikał,
nie troszcząc się o paszporty, zdradę, rozpacz i nadzieję. Dobrze było znaleźć się
znowu w Paryżu. Dobrze było iść powoli, bezmyślnie, srebrzysto-szarymi ulicami;
dobrze było mieć na własność tę godzinę spokoju i łagodnego rozpływania się na granicy, gdzie daleki smutek stapia się jak horyzont z tkliwym, nieustannym uczuciem
szczęścia, że się żyje. Dobra była ta pierwsza godzina powrotu, zanim przeszyją go
znów włócznie i strzały, ta świadomość istnienia, ten oddech, który przychodzi z
daleka i daleko odchodzi, powiew idący drogami serca mimo ponurego ognia zdarzeń,
cierni minionych dni i kolców przyszłości, ta cezura, to milczenie, chwila pauzy,
najbardziej otwarta i najsekretniejsza forma bytowania, łagodny rytm wieczności w
tym przemijającym świecie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz