09 maja 2024

suche małe drobiny; to inny czas. . .

    Zaraz będzie refren: najbardziej podoba mi się ten refren, gdy nagle rzuca się naprzód, jak urwisty brzeg w morze. W tej chwili słychać jazz; nie ma melodii, tylko nuty, miriady małych wstrząsów. Nie ma dla nich żadnej przerwy, rodzi je i niszczy nieubłagany porządek, nie pozwalając nigdy skupić się, istnieć dla siebie. Biegną, spieszą się, wlocie spadają na mnie czystym uderzeniem i giną. Dobrze byłoby je zatrzymać, ale wiem, że jeśli udałoby mi się zatrzymać jedną, pomiędzy palcami zostałby mi tylko wulgarny i omdlewający ton. Należy przyjąć ich śmierć; powinienem nawet p r a g n ą ć tej śmierci: niewiele znam wrażeń bardziej cierpkich i mocnych.
    Rozgrzewam się, zaczynam czuć się szczęśliwy. Nie maw tym jeszcze nic nadzwyczajnego, to małe szczęście w Mdłościach: rozpływa się w głębi lepkiej kałuży, w głębi n a s z e g o czasu czasu bladofioletowych szelek i wgniecionych kanapek — składa się z chwil szerokich i miękkich, rozlewających się po brzegach jak plamy z oliwy. Ledwo powstało, jest już stare, wydaje mi się, że znam je od dwudziestu lat.
    Jest także inne szczęście: na zewnątrz jest ta stalowa taśma, wąskie trwanie muzyki, która przemierza nasz czas na przestrzał i zaprzecza mu, i rozdziera na swoje suche małe drobiny; to inny czas.

Jean-Paul Sartre (Mdłości, 1938)
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz