— Nie głupiej tak na jednym punkcie: wszystko jest takie same — mówił zgadując jego myśli Jędrek. I ujrzał Atanazy jakby nie w naszej codziennej, poczciwej, a w jakiejś psychicznie nie-euklidesowej, riemanowskiej przestrzeni cały pokój, jako jedną wielką świątynię dziwności. Przedwieczna („przedwieczna" — co za -okropne słowo!) harmonia absolutnej doskonałości objęła cały świat. Nie było przypadku: jakby pogląd fizyczny wcielił się z całą swoją koniecznością w obraz bezładu tego pokoju, który stal się symbolem wiecznych praw bytu, w tern właśnie swoim przypadkowym, wstrętnym, statycznym zamieszaniu. Planety i Droga Mleczna i wszystkie poza nią krążące mgławice gwiazd i zimnych gazów, wirowały z tą samą matematyczną precyzją, z jaką trwał konieczny nieład, tego jedynego w swoim rodzaju pokoju. Nie oglądał już Atanazy rzeczy, objętych prawem „tożsamości faktycznej poszczególnej" księdza Hieronima — raczej idee ich, trwające w niezmiennym bycie, poza czasem.
Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)
.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz