22 grudnia 2012

pałac zaległa cisza. . .

   Zacichł gwar wychodzących „drogistów", którzy poszli skończyć wieczór gdzie indziej, zdaje się do Ziezia, gdzie były jakieś „nadzwyczajne dziewczynki". Pałac zaległa cisza. Czasem tylko słychać było świst dalekiej lokomotywy, lub stłumione buczenie i furkot przelatujących automobili. W tę ciszę, jak w miękki futerał włożył się subtelny szept Łohoyskiego:
   — Czy rozumiesz teraz? —- Atanazy kiwnął głową. — My jedni: niema świata poza nami: niema ciał i dusz. Bądź moim, tak, jak ja twoim jestem od dawna. — Szept ten był przyjemny: zaniknęło uczucie wstrętu w wygładzonym, beztreściwym, zdolnym do przyjęcia wszystkiego — od zbrodni do objawień — wnętrzu psychicznym. Na tle niepokoju serca i powierzchownych nerwowych splotów, ten spokój wyższych centrów, zdawał się niepojętym cudem. Łohoyski stanął nad nim i patrzył mu w oczy. — Czy mogę siąść przy tobie? — spytał głosem, który przeniknął Atanazego, jak naoliwiona szpada i wstrząsnął dziwnym, nieznanym dreszczem rozkoszy. „On nie jest kobietą — to jest ten je- 242 dyny, kochany Jędruś" — bezsensowne to zdanie zdawało się kryć w sobie niezmierzoną głębię znaczenia. Dopiero teraz zauważył, że Łohoyski zgolił sobie wąsy. „Kiedy on to zrobił?" — pomyślał leniwie. Wydał mu się pięknym, jak wspomnienie tej nigdy niewyobrażalnej nawet, a w tej chwili byłej jakby gdzieś kiedyś, przyjaźni. „Ach — gdyby wszyscy ludzie mogli być zawsze tacy — jak wspomnienia — kochałbym ludzkość całą, umarłbym dla niej z rozkoszą". Straszne uczucie międzygwiezdnej samotności rozwiało się.

Stanisław Ignacy Witkiewicz, ps. Witkacy (fragment powieści Pożegnanie jesieni, 1927)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz