19 lutego 2013

ujrzał w nim termometr, lśniący jak klejnot; leżał w zagłębieniu z czerwonego aksamitu. . .

— Aha! A gdzie jest pański termometr?
— Nie przywiozłem go, proszę siostry, bo przecież przyjechałem tu tylko z wizytą i jestem zdrowy.
— Bzdury! Czy pan mnie wezwał dlatego, że pan jest zdrowy?
— Nie — uśmiechnął się grzecznie Hans Castorp — ale dlatego, że się trochę...
— ...przeziębiłem; takie przeziębienia widywaliśmy już tu w górze! — przerwała mu i zaczęła znowu grzebać w swojej torbie. Wyciągnęła z niej dwa podłużne futerały, czarny i czerwony, i położyła je również na stole. — Proszę! Ten kosztuje trzy franki pięćdziesiąt, a ten pięć franków. Ma się rozumieć, że lepszy jest ten za pięć. Jeżeli pan będzie się z nim należycie obchodził, starczy na całe życie.
  Z uśmiechem wziął ze stołu czerwony futeralik i otworzył go. Ujrzał w nim termometr, lśniący jak klejnot; leżał w zagłębieniu z czerwonego aksamitu, doskonale dopasowanym do kształtu przyrządu. Całkowite stopnie były oznaczone czerwonymi, a dziesiętne czarnymi kreseczkami. Cyfry były czerwone, a w dolnej zwężonej części błyszczała jak lustro rtęć. Słupek rtęci kończył się znacznie poniżej normalnego stopnia temperatury zwierzęcej. Hans Castorp wiedział, co winien jest sobie i swojej reputacji.
— Biorę ten — rzekł nie otwierając nawet drugiego. — Ten za pięć franków. Czy mogę natychmiast...

 Thomas Mann (fragment powieści Czarodziejska góra, 1924)


      

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz