Jeżeli rozejrzymy się teraz za Hansem Castorpem, to znajdziemy go w czytelni,
tam gdzie niegdyś (to „niegdyś” jest dość nieokreślone; autor, bohater i czytelnik
nie zdają sobie już sprawy, w jakim stopniu należy ono do przeszłości) przypadły
mu w udziale ważne rewelacje o organizacji postępu ludzkości. Tu było ciszej, znajdowało
się tu zaledwie parę osób. Ktoś pisał przy pulpicie, w świetle wiszącej
lampy elektrycznej. Jakaś pani, z dwiema parami binokli na nosie, siedząc przy szafie
bibliotecznej przeglądała tom ilustrowanego pisma. Hans Castorp siadł w pobliżu
przejścia do pokoju muzycznego, tyłem do otwartych drzwi, z gazetą w ręku,
na pluszowym renesansowym krześle z wysokim, prostym oparciem i bez poręczy.
Trzymał gazetę tak, jak gdyby zagłębiał się w lekturze, ale naprawdę nie czytał, lecz
słuchał z pochyloną w bok głową dochodzącej z sąsiedniego pokoju, zmieszanej
z fragmentami rozmów muzyki. Po ściągniętych brwiach można było jednak poznać,
że i muzyka nie pochłania całkowicie jego uwagi, a myśli krążą po drogach
nie mających nic z nią wspólnego, po ciernistych drogach rozczarowania, zgotowanego
przez okoliczności i czyhającego na młodego a wielce cierpliwego człowieka
u końca długiego oczekiwania — po goryczy pełnych drogach buntu; był już bliski
tego, by położyć gazetę na niewygodnym, przypadkowo zajętym krześle, wyjść
przez drzwi wiodące do hallu i przenieść mroźną samotność loggii, urozmaiconą
przez „Marię Mancini”, nad to nieudane zebranie towarzyskie. — A pański kuzyn,
Monsieur? — zapytał głos tuż za nim i ponad jego głową. Głos ten brzmiał czarowną
muzyką w uchu, tak już zbudowanym, że cierpkosłodki, przytłumiony timbre
tego głosu odczuwało jako największą przyjemność, i to jeśli z pojęciem przyjemności
łączyć sens najwyższy. Był to ten sam głos, który mu niegdyś rzekł:
„Owszem, ale go nie złam” — zwycięski, fatalny głos, pytał teraz, jeśli dobrze zrozumiał,
o Joachima.
Opuścił powoli gazetę i uniósł nieco twarz, tak że tyłem głowy dotykał tylko
lekko oparcia krzesła. Przymknął nawet na chwilę oczy, ale otworzył je natychmiast
i patrzył w pustkę. Poczciwiec, można było powiedzieć, że w wyrazie jego twarzy
było coś, co przypominało wizjonera lub somnambulika. Pragnął, aby powtórzyła
pytanie, lecz nie uczyniła tego. Nie był więc nawet pewny, czy stoi jeszcze za nim,
kiedy po dłuższej chwili, z dziwnym opóźnieniem, półgłosem odpowiedział:
— Umarł. Pełnił służbę na równinie i umarł.
Thomas Mann (fragment powieści Czarodziejska góra, 1924)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz