22 marca 2013

makarela. . .

   Słyszał żarty, jakie pani Verdurin będzie robiła po obiedzie. Żarty te — bez względu na to, który z „nudziarzy" bywał ich celem — bawiły go zawsze, bo widział, jak się Odęta z nich śmieje; śmiała się z nim, prawie w nim. Teraz czuł, że to może jego kosztem będą bawili Odetę. „Co za plugawa wesołość! — powiadał krzywiąc się z tak gwałtownym wstrętem, że odczuł ten skurcz ust mięśniami karku wciśniętego w kołnierz koszuli. — Iw jaki sposób człowiek o obliczu stworzonym na podobieństwo Boga może znajdować powód do śmiechu w tych żarcikach, od których zbiera się na wymioty? Ktoś bodaj trochę wybredny odwróciłby się ze wstrętem, zatkałby nos, aby nie znosić takich wyziewów. To doprawdy niepojęte, aby ludzka istota mogła nie rozumieć, iż, pozwalając sobie na uśmiech kosztem bliźniego lojalnie do niej wyciągającego rękę, grzęźnie w błocie, skąd niepodobna już będzie, mimo najlepszych chęci, wydobyć jej! Żyję o wiele tysięcy metrów za wysoko ponad nizinami, gdzie babrzą się i ślinią takie plugawe języki, aby mnie mogły ochlapać żarty takiej Verdurin — wykrzyknął podnosząc głowę i prostując się dumnie. — Bóg mi świadkiem, że szczerze chciałem wydobyć stamtąd Odetę, wznieść ją w szlachetniejszą i czystszą atmosferę. Ale cierpliwość ludzka ma swoje granice, a moja doszła kresu" — rzekł sobie, jak gdyby ta misja wyrwania Odęty z atmosfery sarkazmów trwała dłużej niż od kilku minut i jak gdyby Swann nie powziął jej dopiero od chwili, kiedy myślał, że te sarkazmy będą może miały jego za cel i będą się starały oderwać Odetę od niego.
   Widział pianistę gotującego się grać Sonatę księżycową i minki pani Verdurin, wystraszonej cierpieniem, jakie muzyka Beethovena zada jej nerwom: „Idiotka, kłamczuch-baba ! — wykrzyknął — i to myśli, że kocha sztukę!" Powie Odęcie, wsunąwszy zręcznie parę komplementów dla Forcheville'a, jak to robiła tak często dla niego samego: „Zrobisz trochę miejsca koło siebie panu de Forcheville." Po ciemku! makarela, rajfurka! „Rajfurka" — tę nazwę dawał Swann i muzyce, która każe im milczeć, marzyć razem, patrzeć na siebie, trzymać się za ręce. Przyznawał rację Platonowi, Bossuetowi oraz staremu francuskiemu wychowaniu w ich surowości dla sztuki.
   W sumie życie, które pędzono u Verdurinow i które Swann tak często nazywał „prawdziwym życiem", zdawało mu się najgorsze ze wszystkich, a „paczka" czymś ostatnim z ostatnich.
   „To doprawdy — powiadał sobie — najniższy szczebel drabiny społecznej, ostatni krąg Dantego. Nie ma wątpienia, że ów dostojny tekst odnosi się do Verdurinow! Ludzi z towarzystwa można krytykować, zapewne, ale bądź co bądź to jest coś innego niż ta banda makrotów. Jacyż oni są głęboko mądrzy, ludzie z prawdziwego świata, że nie chcą t a k i c h znać, że nie chcą sobie o nich powalać bodaj końca palców. Co za intuicja w tym Noli me tangere arystokracji!"



Marcel Proust 
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tom 1: W stronę Swanna, 1913)
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz