24 kwietnia 2013

baptysterium i fale jordanu. . .

Widząc, że długo będę stał przez mozaiką przedstawiająca chrzest Chrystusa, moja matka, aby mnie uchronić przed chłodem panującym w baptysterium, zarzucała mi na ramiona szalik. Będąc w Balbec z Albertyną sądziłem, że uległa ona powierzchownemu złudzeniu właściwemu tylu osobom, które nie myślą jasno, gdy mi mówiła o przyjemności - według mnie najzupełniej urojonej - jaką by miała oglądając ten czy inny obraz w moim towarzystwie. Dziś jestem już pewien, że istnieje przyjemność, która polega , jeżeli nie na tym, że się widzi, to przynajmniej, że się widziało jakąś piękną rzecz razem z pewną osobą. Przyszła dla mnie taka godzina, że kiedy wspominam baptysterium i fale Jordanu, w których święty Jan zanurza Chrystusa, podczas gdy przez Piazzettą czekała na nas gondola, nie jest mi obojętne, iż w tym chłodnym półmroku stała przy mnie kobieta udrapowana w swoją żałobę, pogrążona w pełnym szacunku i entuzjastycznym skupieniu staruszki widniejącej na weneckim obrazie Carpaccia Święta Urszula, i że ta kobieta o zaczerwienionych policzkach, smutnych oczach, zasłonięta czarną woalką, na zawsze skojarzona dla mnie z tym łagodnie oświetlonym sanktuarium Św. Marka, gdzie w każdej chwili na pewno mogę ją odnaleźć, bo to miejsce dla niej zastrzeżone i niezmienne jak mozaika - jest moją matką.

Marcel Proust 
(fragment powieści W poszukiwaniu straconego czasu. 
Tom 6: Nie ma Albertyny, 1925) 
 
 
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz