Thomas Mann (fragment noweli Śmierć w Wenecji, 1912)
12 maja 2013
burze gasiły wieczorem światło w domu i kruki, które żywił, chwiały się na wierzchołkach świerków. . .
Przyjemna jednostajność tego bytowania wciągnęła go już w swój czar, miękka i
jasna łagodność tego życia urzekła go. Istotnie, cóż za miejscowość, która uroki
wygodnego życia kąpielowego na południowej plaży łączy z usłużnym pobliżem
dziwnie cudnego miasta! Aschenbach nie był żądny użycia. Ilekroć i gdziekolwiek
chodziło o
świętowanie, o spokojne wywczasy, o obracanie dni na zabawę, niepokój i niechęć
zapędzały go - zwłaszcza w latach młodszych - do szczytnego trudu, do świętej,
trzeźwej służby jego dnia powszedniego. Tylko ta miejscowość urzekała go,
wyprzęgała jego wolę, czyniła go szczęśliwym. Czasami przed południem, pod
cienistą zasłoną swej budki, błądząc spojrzeniem po błękicie południowego morza
lub też w ciepłą noc, oparty o poduszki gondoli, która wiozła go z Placu Marka,
gdzie dłużej zabawił, pod gwieździstym niebem do domu na Lido - a pstre światła,
topniejące dźwięki serenady pozostawały poza nim -przypominał sobie swą siedzibę
wiejską w górach, miejsce swoich letnich zapasów, gdzie chmury ciągnęły nisko
przez ogród, straszliwe burze gasiły wieczorem światło w domu i kruki, które
żywił, chwiały się na wierzchołkach świerków. Wtedy czuł się dobrze, jakby
zabłądził na pola elizejskie, na krańce ziemi, gdzie dane jest ludziom
najłatwiejsze życie, gdzie nie ma śniegu i zimy ani burzy i ulewnych deszczów,
lecz zawiewa zawsze tylko łagodnie chłodne tchnienie oceanu i dnie upływają w
błogosławionym spokoju, bez trudu, bez walki, zawsze poświęcone tylko słońcu i
jego świętom.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz