04 lipca 2013

kiedy nam się w najlepsze rozmawiało. . .

Miałem w Whooton kolegę katolika; nazywał się Louis Shaney. Na niego pierwszego natknąłem się w tej szkole. Siedzieliśmy zaraz po przyjeździe do Whooton obok siebie w poczekalni przed infirmerią, gdzie mieli nas przebadać na wstępie, i zaczęliśmy z sobą rozmawiać o tenisie. Louis interesował się tenisem, ja także. Powiedział mi, że co roku latem jeździ do Forest Hills na rozgrywki krajowe. Ja zwykle także tam kibicowałem, więc pogadaliśmy czas jakiś o największych asach kortu. Jak na swój wiek chłopak nieźle się orientował. Fakt. No i po chwili, kiedy nam się w najlepsze rozmawiało, spytał mnie niespodziewanie, czy nie wiem, gdzie w Whooton jest kościół katolicki. Od razu skapowałem, że chce w ten sposób wybadać, czy ja jestem katolikiem, czy nie. O to mu chodziło. Nie żeby był fanatykiem, ale wolał wiedzieć. Było mu przyjemnie rozmawiać ze mną o tenisie, ale byłoby mu jeszcze przyjemniej, gdybym się okazał jego współwyznawcą. Takie rzeczy doprowadzają mnie do wściekłości. Nie twierdzę, że tym pytaniem popsuł mi całą przyjemność nie, ale na pewno nic nie poprawił. Toteż bardzo się cieszyłem, że zakonnice nie zadały mi żadnego pytania w tym rodzaju. Może by to nie zatruło naszej rozmowy, ale już by całe to spotkanie inaczej wyglądało. Nie mówię, że mam o to jakieś pretensje do katolików. Nie. Może bym tak samo postępował, gdybym był katolikiem. Mówię tylko, że nie umila to rozmowy. Tylko tyle.


 Jerome David Salinger (fragment powieści Buszujący w zbożu, 1951)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz