Jerome David Salinger (fragment powieści Buszujący w zbożu, 1951)
04 lipca 2013
kiedy nam się w najlepsze rozmawiało. . .
Miałem w
Whooton kolegę katolika; nazywał się Louis Shaney. Na niego pierwszego
natknąłem się w tej szkole. Siedzieliśmy zaraz po przyjeździe do Whooton obok
siebie w poczekalni przed infirmerią, gdzie mieli nas przebadać na wstępie, i
zaczęliśmy z sobą rozmawiać o tenisie. Louis interesował się tenisem, ja także.
Powiedział mi, że co roku latem jeździ do Forest Hills na rozgrywki krajowe. Ja
zwykle także tam kibicowałem, więc pogadaliśmy czas jakiś o największych
asach kortu. Jak na swój wiek chłopak nieźle się orientował. Fakt. No i po
chwili, kiedy nam się w najlepsze rozmawiało, spytał mnie niespodziewanie,
czy nie wiem, gdzie w Whooton jest kościół katolicki. Od razu skapowałem, że
chce w ten sposób wybadać, czy ja jestem katolikiem, czy nie. O to mu
chodziło. Nie żeby był fanatykiem, ale wolał wiedzieć. Było mu przyjemnie
rozmawiać ze mną o tenisie, ale byłoby mu jeszcze przyjemniej, gdybym się
okazał jego współwyznawcą. Takie rzeczy doprowadzają mnie do wściekłości.
Nie twierdzę, że tym pytaniem popsuł mi całą przyjemność nie, ale na pewno
nic nie poprawił. Toteż bardzo się cieszyłem, że zakonnice nie zadały mi
żadnego pytania w tym rodzaju. Może by to nie zatruło naszej rozmowy, ale już
by całe to spotkanie inaczej wyglądało. Nie mówię, że mam o to jakieś
pretensje do katolików. Nie. Może bym tak samo postępował, gdybym był
katolikiem. Mówię tylko, że nie umila to rozmowy. Tylko tyle.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz