– I cóż – spytał malarz – zdaje się, że będziemy mieli maleńkie śmierciorama na górze?
– Karolu – odparł Eugeniusz – zdaje mi się, że mógłbyś sobie obrać mniej smutny przedmiot do żartów.
– Nie można się już śmiać tutaj? – odparł malarz. – O cóż chodzi, skoro Bianchon powiada, że stary już nieprzytomny.
– W takim razie – dorzucił urzędnik Muzeum – umrze tak, jak żył.
– Ojciec umarł! – krzyknęła hrabina.
Na ten straszliwy krzyk Sylwia, Rastignac i Bianchon wbiegli na górę i zastali panią de Restaud zemdloną. Doprowadziwszy ją do przytomności przenieśli do dorożki, która czekała na dole; Eugeniusz powierzył ją Teresie, zalecając, aby odwieziono hrabinę do pani de Nucingen.
– Och, umarł już rzetelnie – rzekł Bianchon, schodząc na dół.
– Dalej, panowie, do stołu – rzekła pani Vauquer – zupa ostygnie.
Dwaj studenci usiedli obok siebie. – Co teraz czynić? – rzekł Eugeniusz do Bianchona.
– Ano cóż? Zamknąłem mu oczy i ułożyłem, jak należy. Skoro lekarz miejski stwierdzi zgon, pójdziemy zrobić doniesienie, zaszyje się go w całun i pogrzebie. Cóż więcej robić?
(...)
– Wypłataj figla tym hultajom – rzekł do Eugeniusza. – Idź kupić kawał gruntu na pięć lat
na Père-Lachaise i zamów w kościele i w zakładzie pogrzebowym pogrzeb trzeciej klasy.
Jeśli zięciowie i córki nie zechcą ci zwrócić, każesz wyryć na grobie:„Tu leży Goriot, ojciec
hrabiny de Restaud i baronowej de Nucingen, pogrzebany kosztem dwóch studentów”.
(...)
Eugeniusz spojrzał na grób i pogrzebał w nim ostatnią swoją łzę
młodzieńczą, ową łzę wydartą świętymi wzruszeniami czystego serca, jedną z tych łez, które
padłszy na ziemię, tryskają promieniami aż w niebiosa. Skrzyżował ręce, wodził okiem po
chmurach; widząc go tak zadumanym, Krzysztof zostawił go.Rastignac, zostawszy sam, postąpił kilka kroków w górę i ujrzał Paryż wijący się krętą linią wzdłuż obu brzegów Sekwany, gdzie zaczynały błyszczeć światła. Oczy jego uczepiły się niemal chciwie miejsca między placem Vendôme a kopułą Inwalidów, miejsca, gdzie żył ten wykwintny świat, do którego chciał się dostać. Objął ten brzęczący ul spojrzeniem, które wysysało zeń zawczasu wszystkie miody, i wyrzekł te dumne słowa:
– Teraz się spróbujemy!
Honoré de Balzac (fragment powieści obyczajowej Ojciec Goriot, 1835)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz