07 lipca 2013

zagrabionej niegdyś z gondoli dożów weneckiej lampie. . .

W dużej pozłacanej, zagrabionej niegdyś z gondoli dożów weneckiej lampie, zwisającej ze stropu obszernego wyłożonego dębową boazerią wejściowego hallu, migotały jeszcze trzy dogasające płomyki; wyglądały jak błękitne płatki ognia, obrzeżone białym żarem. Zgasił je, rzucił na stół kapelusz i płaszcz, wszedł do biblioteki i skierował się ku drzwiom sypialni, dużej, ośmiokątnej komnaty, którą, czyniąc zadość świeżo rozbudzonemu zamiłowaniu do zbytku, niedawno był urządził na nowo, przyozdabiając ściany rzadkimi gobelinami z epoki Renesansu, odkrytymi na nie zamieszkanym poddaszu w Selby Royal. Właśnie ujął za klamkę, gdy wzrok jego mimo woli padł na portret malowany przez Bazylego Hallwarda. Cofnął się zdumiony. Potem wszedł do swego pokoju; wyglądał z lekka zdziwiony. Wyjął z butonierki kwiat i znów się zawahał. Ostatecznie wrócił, stanął przed obrazem i jął mu się badawczo przypatrywać. W słabym świetle wpadającym do pokoju przez jedwabne kremowe rolety twarz na obrazie wydawała się nieco zmieniona. Inny miała wyraz. W ustach czaiło się jakby lekkie okrucieństwo. Dziwne.

Oscar Wilde (fragment powieści gotyckiej Portret Doriana Graya, 1890)
   


   


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz