(...) wadził się ze swym losem i stał się wiecznie niezadowolonym śledziennikiem, który złym humorem mścił się na najbliższych za swe nieudane życie. Rüdiger, syn, opowiadał nam nader plastycznie – przy czym
komizm przekładał nad szacunek – jak społeczne rozgoryczenie ojca zatruwało życie jemu, a także matce i rodzeństwu – i to tym dotkliwiej, że ze względu na kulturę
tego człowieka przejawiało się ono nie w grubiańskiej kłótliwości, lecz w subtelnym cierpiętnictwie i efektownym roztkliwianiu się nad samym sobą. Przychodził
na przykład do stołu i już przy zupie owocowej natrafiał zębem na pestkę wiśni,
uszkadzając sobie koronę. „Popatrzcie – mówił drżącym głosem, rozkładając ręce
– tak właśnie jest, tak się ze mną dzieje, to do mnie podobne, taki już mój los, tak
widocznie być musi! Cieszyłem się na ten posiłek, miałem nawet apetyt, dzień jest
upalny, a po tej chłodnej zupie owocowej obiecywałem sobie orzeźwienie. I oto musiało mnie to spotkać. Dobrze, sami widzicie, że nie mam prawa do radości. Rezygnuję z obiadu. Idę do swego pokoju. Smacznego!” – kończył załamującym się
głosem i odchodził od stołu, wiedząc, że na pewno im nic smakować nie będzie,
gdyż pozostawił ich w głębokim przygnębieniu.
Thomas Mann
(fragment powieści Doktor Faustus.
Żywot kompozytora niemieckiego Adriana Leverkühna
opowiedziany przez przyjaciela, 1947)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz