Tancredi i Angelika właśnie ich mijali; jego prawa
ręka w rękawiczce obejmowała ją w talii, ich wyciągnięte ramiona splecione były ze sobą, oczy wpatrzone w oczy. Czerń jego fraka w połączeniu z jej różową
sukienką tworzyła rzadko spotykane arcydzieło. Był
to widok najbardziej ze wszystkich porywający
i wzniosły, ta para młodziutkich zakochanych, którzy ze sobą tańczą, ślepi na swoje wady, głusi na
upomnienia losu, pełni złudzeń, że cała droga ich
życia będzie równie gładka jak posadzka salonu;
nieświadomi aktorzy, którym reżyser dał role Julii
i Romea, ukrywając kryptę i truciznę, te akcesoria
z góry przewidziane w dramacie. Ani on, ani ona nie
byli dobrzy, byli pełni wyrachowania, każde z nich
miało swoje ukryte cele, ale obydwoje wyglądali tak
miło i wzruszająco w tej chwili, gdy te ich nie takie
znowu niewinne, ale naiwne ambicje przesłaniały
słowa radosnej tkliwości, które on szeptał jej do
ucha, i wonność jej włosów, wzajemny uścisk ich ciał
przeznaczonych śmierci.
Giuseppe Tomasi di Lampedusa
(fragment powieści Lampart, 1958)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz