Thomas Mann (fragment powieści Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla, 1954)
19 października 2013
okrzesania nie zdobywa się w tępej udręce pańszczyźnianej, lecz bywa ono darem wolności i pozornego próżniactwa; nie wywalcza się go, lecz wdycha; tajemne narzędzia pracują nad nim, podświadoma zaś skrzętność zmysłów i ducha. . .
W
każdym razie przedsiębiorstwo weszło na tor realny, moja pomoc przestała być
niezbędna, toteż zdany sam na siebie, miałem w perspektywie, zanimby mi przyszło
wyjechać do Paryża albo wdziać dwubarwny sukienny mundur, dłuższy okres
wyczekiwania i swobody, tak dogodny, tak potrzebny młodej wybitniejszej
indywidualności dla cichego wrastania w życie. Okrzesania nie zdobywa się w
tępej udręce pańszczyźnianej, lecz bywa ono darem wolności i pozornego
próżniactwa; nie wywalcza się go, lecz wdycha; tajemne narzędzia pracują nad
nim, podświadoma zaś skrzętność zmysłów i ducha, znakomicie godząca się z
zupełnym na pozór wałkonieniem się, zabiega z godziny na godzinę o jego zasoby,
i można bez przesady powiedzieć, że ono przez sen wlatuje do gąbki wybrańca. Bo
też należy, rzecz prosta, być urobionym z okrzesywalnego tworzywa, aby móc
okrzesania dostąpić. Nikt nie pochwyci tego, czego nie posiada od urodzenia, a
co ci obce, tego nie możesz pożądać. Kto jest wyciosany z pośledniego drzewa,
ten do okrzesania nie dojdzie; kto doń doszedł, nie był nigdy całkowicie surowy.
Jawi się tu ponownie trudność przeciągnięcia sprawiedliwej i ostrej linii
demarkacyjnej między zasługą osobistą a tym, co się określa jako łaskę
okoliczności; gdy bowiem życzliwe ze wszech miar zrządzenie losu przesiedliło
mnie w odpowiedniej chwili do wielkiego miasta darząc mnie nadmiarem swobodnego
czasu, to wśród ujemnych należy zapisać tę okoliczność, że brakło mi całkowicie
środków niezbędnych do otwarcia licznych, jakie były na miejscu, przybytków
użycia i życiowego przysposobienia i że w swych studiach ograniczałem się do
tego, by, mówiąc obrazowo, przyciskać od zewnątrz twarz do przepysznych krat
ogrodu rozkoszy. Niemalże ponad miarę oddawałem się w tym czasie urokom
Morfeusza, wysypiałem się najczęściej aż do obiadu, a często znacznie dłużej
jeszcze, tak że już tylko później zjadałem w kuchni coś odgrzanego albo i
zimnego, po czym zapalałem papierosa podarowanego mi przez naszego inżyniera
mechanika (wiedział bowiem, jaki byłem łasy na ten uroczek życia, którego
własnymi środkami nie mogłem przysporzyć sobie w wystarczającej ilości) i
opuszczałem pensjonat „Loreley" dopiero w dość późnej godzinie popołudniowej, to
znaczy o czwartej lub piątej, kiedy bardziej wytworne życie miejskie dochodziło
do szczytu, gdy bogaty światek kobiecy podążał w swych karetach na odwiedziny
albo zakupy, gdy zapełniały się kawiarnie, a wystawy sklepowe zaczynał rozjarzać
wspaniały blask. Otóż o tej właśnie porze wychodziłem na włóczęgę, wędrowałem ku
śródmieściu, podejmując w poszukiwaniu przyjemności i nowego poznania wyprawy
poprzez splot ludnych ulic słynnego
Frankfurtu, kończące się częstokroć o bladym dopiero świcie powrotem do
matczynego ogniska, na ogół ze sporym zasobem nabytego doświadczenia.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz