19 października 2013

okrzesania nie zdobywa się w tępej udręce pańszczyźnianej, lecz bywa ono darem wolności i pozornego próżniactwa; nie wywalcza się go, lecz wdycha; tajemne narzędzia pracują nad nim, podświadoma zaś skrzętność zmysłów i ducha. . .

W każdym razie przedsiębiorstwo weszło na tor realny, moja pomoc przestała być niezbędna, toteż zdany sam na siebie, miałem w perspektywie, zanimby mi przyszło wyjechać do Paryża albo wdziać dwubarwny sukienny mundur, dłuższy okres wyczekiwania i swobody, tak dogodny, tak potrzebny młodej wybitniejszej indywidualności dla cichego wrastania w życie. Okrzesania nie zdobywa się w tępej udręce pańszczyźnianej, lecz bywa ono darem wolności i pozornego próżniactwa; nie wywalcza się go, lecz wdycha; tajemne narzędzia pracują nad nim, podświadoma zaś skrzętność zmysłów i ducha, znakomicie godząca się z zupełnym na pozór wałkonieniem się, zabiega z godziny na godzinę o jego zasoby, i można bez przesady powiedzieć, że ono przez sen wlatuje do gąbki wybrańca. Bo też należy, rzecz prosta, być urobionym z okrzesywalnego tworzywa, aby móc okrzesania dostąpić. Nikt nie pochwyci tego, czego nie posiada od urodzenia, a co ci obce, tego nie możesz pożądać. Kto jest wyciosany z pośledniego drzewa, ten do okrzesania nie dojdzie; kto doń doszedł, nie był nigdy całkowicie surowy. Jawi się tu ponownie trudność przeciągnięcia sprawiedliwej i ostrej linii demarkacyjnej między zasługą osobistą a tym, co się określa jako łaskę okoliczności; gdy bowiem życzliwe ze wszech miar zrządzenie losu przesiedliło mnie w odpowiedniej chwili do wielkiego miasta darząc mnie nadmiarem swobodnego czasu, to wśród ujemnych należy zapisać tę okoliczność, że brakło mi całkowicie środków niezbędnych do otwarcia licznych, jakie były na miejscu, przybytków użycia i życiowego przysposobienia i że w swych studiach ograniczałem się do tego, by, mówiąc obrazowo, przyciskać od zewnątrz twarz do przepysznych krat ogrodu rozkoszy. Niemalże ponad miarę oddawałem się w tym czasie urokom Morfeusza, wysypiałem się najczęściej aż do obiadu, a często znacznie dłużej jeszcze, tak że już tylko później zjadałem w kuchni coś odgrzanego albo i zimnego, po czym zapalałem papierosa podarowanego mi przez naszego inżyniera mechanika (wiedział bowiem, jaki byłem łasy na ten uroczek życia, którego własnymi środkami nie mogłem przysporzyć sobie w wystarczającej ilości) i opuszczałem pensjonat „Loreley" dopiero w dość późnej godzinie popołudniowej, to znaczy o czwartej lub piątej, kiedy bardziej wytworne życie miejskie dochodziło do szczytu, gdy bogaty światek kobiecy podążał w swych karetach na odwiedziny albo zakupy, gdy zapełniały się kawiarnie, a wystawy sklepowe zaczynał rozjarzać wspaniały blask. Otóż o tej właśnie porze wychodziłem na włóczęgę, wędrowałem ku śródmieściu, podejmując w poszukiwaniu przyjemności i nowego poznania wyprawy poprzez splot ludnych ulic słynnego Frankfurtu, kończące się częstokroć o bladym dopiero świcie powrotem do matczynego ogniska, na ogół ze sporym zasobem nabytego doświadczenia.

Thomas Mann (fragment powieści Wyznania hochsztaplera Feliksa Krulla, 1954)
   


   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz