- Nie byłem ciężko ranny. Przestrzelony
mięsień, nawet nie bardzo bolesne. Ale obok mnie leżał mój przyjaciel. Nie czyjś tam
przyjaciel. Mój. Odłamek rozpruł mu brzuch. Leżał i krzyczał. Nie było morfiny, rozumiesz?
Nawet dla oficerów nie wystarczało. Następnego dnia ochrypł tak, że już tylko jęczał. Błagał
mnie, żebym z nim skończył. Byłbym to zrobił, gdybym wiedział, jak. Trzeciego dnia
niespodziewanie podano na obiad grochówkę. Taką gęstą, przedwojenną, ze słoniną. Do tej
pory otrzymywaliśmy tylko jakieś pomyje. Jedliśmy więc. Byliśmy okropnie głodni. I żrąc
jak wygłodniałe bydlę, żrąc z nieprzytomną rozkoszą, nad krawędzią miski widziałem twarz
przyjaciela, jego spieczone, popękane wargi, widziałem, że umiera w męce - dwie godziny
później już nie żył - a ja żarłem i smakowało mi, jak nigdy w życiu.
Zamilkł.
- Byliście strasznie wygłodniali - rzekł Ludwik.
- Nie, nie o to chodzi. O co innego - że obok ciebie może ktoś zdychać, a ty nic nie
czujesz. Litość, tak - ale mimo to bólu nie czujesz! Twój brzuch jest cały, o to chodzi. O pół
metra od ciebie dla kogoś innego świat się wali wśród męki i wycia - a ty nic nie czujesz!
I to jest nędza tego świata! Zapamiętaj to sobie, dziecinko. Dlatego tak wolno
posuwamy się naprzód. A tak szybko się cofamy. Prawda?
- Nie - odparł Ludwik.
Steiner uśmiechnął się.
- Oczywiście. Jednak pomyśl o tym czasem. Może ci to przyniesie ulgę.
Erich Maria Remarque (fragment powieści Kochaj bliźniego, 1939)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz