11 sierpnia 2014

nigdy nie uciekałem przed deszczem. . .

Zresztą nigdy nie uciekałem przed deszczem, czy nieledwie siąpił wilgotną szarością, czy kropił jakby z polewaczki, czy walił strumieniami. Największy mnie złapał, a szedłem, jakby na niebie świeciło słońce i nawet strzępek chmury tego nieba nie mącił. Wystawiałem twarz, bo lubiłem, gdy padało mi na czoło, oczy, nos, policzki, brodę, gdy nasiąkając Caluteńki tym deszczem, od włosów poprzez ubranie aż do nóg, czułem jakby to przeze mnie padał od nieba do ziemi. Bałem się jedynie piorunów. Lecz w samym deszczu mogłem iść i iść.
 (...) 
A najbardziej lubiłem wyjść na wzgórze, gdy padało, i stamtąd patrzeć, jak pada na tę rozległą w dole równinę. Pod pozorem, że muszę do wygódki, na co matka nie miała innego sposobu, jak się zdziwić jedynie, że akurat w taki deszcz mi się zachciało, wymykałem się z domu i pędem wspinałem się po schodach na wzgórze.
(...) 
Deszcz ze wzgórza, nad tą rozciągającą się w dole równiną, był zupełnie inny niż z okna, gdy się przez szybę patrzyło czy kiedy się w bramie stało mając ten deszcz tuż przed sobą, czy na ulicy, gdy się szło w deszczu, czy na łąkach, gdyśmy paśli z chłopakami krowy. Na łąkach miało się wrażenie, że deszcz nas przygniata, że znajdujemy się pod ogromną, mokrą kopułą. Czasem tylko Fredek kazał nam się rozbierać do naga, że krowy też nago chodzą i nic im, nie kichają, nie smarkają i żadna jeszcze się nie przeziębiła.

Wiesław Myśliwski (fragment powieści Widnokrąg, 1996)
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz