31 stycznia 2016

joszua ben józef. . .

    Pytasz, czy ktoś obecnie identyfikuje się z Mesjaszem. Nie słyszałem dość dawno o żadnym pretendencie. Ostatnim, pamiętam, był niejaki Joszua ben Józef, pochodzący z Galilei. Kiedy byłem urzędnikiem w Tyberiadzie (za czasów mego stryja Antypasa), ów Joszua posiadał wielkie wzięcie u prostaków i wygłaszał do tłumu kazania nad brzegiem jeziora. Człowiek ten w swoim wyglądzie miał coś, co zwracało uwagę, a choć ojcem jego był prosty rzemieślnik, utrzymywał, że pochodzi z rodu Dawida. Swego czasu był «cudownym dzieckiem» (zjawisko dość pospolite - wśród żydów) i znał Pismo Święte lepiej niż większość doktorów. W swych dociekaniach religijnych doszedł do wniosku, że judaizm jest wyznaniem bardzo kłopotliwym i niedostatecznie zaspokajającym zwykłe potrzeby ludzkie, z tego punktu widzenia zaczął go też krytykować. Usiłował w naiwny sposób dokonać tego, co kunsztownie przeprowadził Filon: pogodzić objawienie żydowskie z filozofią grecką.
[...]
Wreszcie jednak udowodniono mu herezję i nasz stary przyjaciel, Piłat Poncki, ówczesny namiestnik Judei i Samarii, kazał go uwięzić za zakłócanie spokoju publicznego, a sprawę przekazać najwyższemu duchownemu sądowi żydowskiemu w Jerozolimie. Joszua, oskarżony o bluźnierstwo, został skazany na śmierć.
[...]
Cała rzecz, niestety, w tym, że choć rozsądni ludzie mogą «parskać śmiechem» na widok obrazu przedstawiającego Kobietę z rybim ogonem, to motłoch, rozdziawiwszy gębę, uzna w niej boginię, której trzeba oddać cześć.

Robert Graves (fragment powieści historycznej Klaudiusz i Messalina, 1934)