W pięć dni później przyszedł od Skryboniana rozkaz wymarszu. żołnierze w pełnym
rynsztunku, zaopatrzeni w żywność, mieli wyruszyć do portu i tam bezzwłocznie wsiąść na
okręty. Nagle i równocześnie chorążowie siódmego i jedenastego pułku zaraportowali swoim
dowódcom, że nie mogli tego ranka przystroić swoich orłów, jak zwyczaj kazał, w
wawrzynowe girlandy. Ledwie je uwiązali, spadały i w oczach więdły. Za chwilę przybiegli
znowu z udanym przerażeniem: nowy cud się zdarzył, drzewc orłów wbitych w ziemię nie
można wyrwać. Oficerowie z radością wysłuchiwali złowróżbnych raportów i zawiadomili
Skryboniana. Skrybonian wpadł we wściekłość i ruszył pędem do obozu jedenastego pułku.
- Powiadacie, że drzewc orłów nie można wyrwać - ryczał. - Łgarstwo wierutne!
Odwagi wam zabrakło, psy tchórzliwe! Zaraz wam tu pokażę. Kto śmie twierdzić, że tego
drzewca nie da się wyciągnąć?
Z tymi słowami przyskoczył do najbliższego orła i chwycił z całej siły za drzewce:
ciągnął, szarpał, rwał, aż mu żyły na czole nabrzmiały niby postronki, a drzewce ani drgnęło,
było bowiem jak u wszystkich innych orłów, w tę samą jeszcze noc, w którą odbyło się
zebranie, wpuszczone w cement, a cement z wierzchu przysypano ziemią. Przez pięć dni
cement stwardniał na kamień.
Robert Graves (fragment powieści historycznej Klaudiusz i Messalina, 1934)