13 lipca 2022

matka umiera. . .

    W pewien upalny dzień obudziłem się wczesnym rankiem z pragnienia, wstałem więc, by zejść do kuchni, gdzie zawsze stała konewka świeżej wody. Po drodze musiałem przejść przez sypialnię rodziców, gdzie usłyszałem dziwny jęk matki. Zbliżyłem się do jej łóżka, ona jednak nie patrzyła na mnie i mi nie odpowiadała, tylko postękiwała sucho i trwożliwie, mrugając powiekami, sino blada na twarzy. Nie przeraziło mnie to szczególnie, chociaż się nieco zaniepokoiłem. Ale po chwili ujrzałem jej dłonie spoczywające na pościeli, spokojne jak śpiące rodzeństwo. To po nich poznałem, że moja matka umiera, były bowiem śmiertelnie zmęczone i bezwolne takich rąk nie ma żaden żywy człowiek. Zapomniałem o pragnieniu, ukląkłem przy łóżku, położyłem dłoń na czole chorej i szukałem jej spojrzenia. Gdy zatrzymało się na mnie, było dobre i wolne od cierpienia, ale bliskie zgaśnięcia. Nie przyszło mi do głowy, że powinienem obudzić ojca, który spał obok, głośno oddychając. Przeklęczałem tak blisko dwie godziny, przyglądając się, jak moja matka odchodzi. Oddawała się śmierci cicho, z powagą i dzielnie, jak na nią przystało, dając mi piękny przykład.

    Cisza panowała w izdebce, którą z wolna wypełniała jasność budzącego się świtu; i w domu, i we wsi wszyscy jeszcze spali, a ja miałem dość czasu, aby w myślach odprowadzić duszę umierającej, poszybować wraz z nią ponad domem, wsią, jeziorem i ośnieżonymi szczytami aż po chłodny, otwarty bezkres czystego porannego nieba. Udręki odczuwałem niewiele, ponieważ pełen byłem zdumienia i respektu, że dane jest mi widzieć, jak rozwiązuje się wielka zagadka i jak pierścień życia zamyka się z delikatnym drżeniem. Również pełne pokory męstwo odchodzącej było tak wzniosłe, że z jego gorzkiej chwały jeden orzeźwiająco jasny promień przeniknął także do mojej duszy. Nie docierało do mnie, że obok śpi ojciec, że nie ma księdza i że ani sakrament, ani modlitwa nie towarzyszą swą uświęcającą mocą duszy powracającej do domu. Czułem jedynie przejmujące dreszczem tchnienie wieczności przepływające przez rozwidniającą się izbę i łączące się z moją najgłębszą istotą.

    W ostatniej chwili, kiedy jej oczy już zgasły, pierwszy raz w życiu pocałowałem zimne, zwiędłe usta mojej matki. Obcy chłód tego dotyku przejął mnie nagłą grozą; usiadłem na skraju łóżka i poczułem, jak powoli i z ociąganiem spływa mi jedna duża łza za drugą po policzkach, brodzie i rękach.

Hermann Hesse (Peter Camenzind, 1904)

   

   

    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz