Nisko, tuż nad ziemią, na widnokręgu płaskich łąk wstawała purpurowa tarcza
księżyca. Wzniosła się szybko między gałęziami topoli, które przesłaniały ją niekiedy
niby czarną, dziurawą płachtą. Potem, olśniewająco biała, rozświetliła puste niebo i
rzuciła na rzekę wielką plamę, która rozprysnęła się w nieskończoność gwiazdek; i
srebrny ów blask zdawał się zwijać w głębi wód, jak bezgłowy wąż o świetlistych
łuskach. Podobne to było także do olbrzymiego świecznika, ociekającego kroplami
topiących się diamentów. Cicha noc rozciągała się dokoła, w gąszczu kryły się płaty
cienia. Emma z przymkniętymi oczyma łowiła świeże podmuchy wiatru. Milczeli,
zagubieni w marzeniach. Tkliwość dawnych dni zalała im serca, ogromna i cicha jak
owa rzeka, a słodka jak won. jaśminów, i rzuciła w głąb ich wspomnień cienie dłuższe
i smętniejsze od cieni nieruchomych wierzb, wydłużających się na trawie. Niekiedy
jakieś nocne zwierzątko, jeż lub łasica, zaszeleściło liśćmi, wyruszając na łowy, lub
też słychać było, jak dojrzałe brzoskwinie spadają z gałęzi.
Gustave Flaubert
(fragment powieści realistyczno-psychologicznej Pani Bovary, 1857)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz