Przeciw smutkom cóż pocznę,
o! brzozo!
Usnę, ale się ocknę,
coś się we mnie rozpęta,
by pamiętać, pamiętać,
o! brzozo!
Córko moja nieżywa,
o! brzozo!
pieśni nić niegodziwa
chce mnie spętać trumiennie
i - zatruta - być we mnie,
o ! brzozo!
Jakże rozpacz wyrazić, gdy żyję,
o! brzozo!
kiedy słowa nijakie, niczyje,
a ja powiem rozpaczą
słowom, że nic nie znaczą,
o! brzozo!
Władysław Broniewski
23 października 2011
20 października 2011
śmierć - to dialog pomiędzy. . .
Śmierć - to Dialog pomiędzy
Duchem a marnym Prochem.
"Rozkład?"- Duch mówi - "Ufam
Że przetrwam dłużej - trochę"-
Śmierć wątpi - z Gleby wydobywa
Argument coraz to inny -
Duch nie chce słuchać - jako dowód
Zostawia Powłokę z Gliny.
Emily Dickinson
Duchem a marnym Prochem.
"Rozkład?"- Duch mówi - "Ufam
Że przetrwam dłużej - trochę"-
Śmierć wątpi - z Gleby wydobywa
Argument coraz to inny -
Duch nie chce słuchać - jako dowód
Zostawia Powłokę z Gliny.
Emily Dickinson
sonet o tym czego nie lubię. . .
chcę by to było „disco-polo”
tylko poprawne stylistycznie
jasne i proste logistycznie
z wyraźnie określoną rolą
krótkie i zwięzłe przedstawienie
z tematem nie zawsze ciekawym
lecz ważnym dla myśli łaskawym
z konkluzją najlepiej na mgnienie
nie chciej szokować amplitudą
lub mieszać obleśność z cierpieniem
przestrzegam zatem przed ułudą
niełatwo mierzyć swoją miarą
niektórzy mnie nęcą zbawieniem
sympatię chcą zastąpić karą
Zurych, 11 stycznia 1995
Jan Stanisław Skorupski
tylko poprawne stylistycznie
jasne i proste logistycznie
z wyraźnie określoną rolą
krótkie i zwięzłe przedstawienie
z tematem nie zawsze ciekawym
lecz ważnym dla myśli łaskawym
z konkluzją najlepiej na mgnienie
nie chciej szokować amplitudą
lub mieszać obleśność z cierpieniem
przestrzegam zatem przed ułudą
niełatwo mierzyć swoją miarą
niektórzy mnie nęcą zbawieniem
sympatię chcą zastąpić karą
Zurych, 11 stycznia 1995
Jan Stanisław Skorupski
19 października 2011
mnie te brzozy tak się podobają. . .
Mnie te brzozy tak się podobają,
bo liśćmi tak bają i bają,
te brzozy - to krzyże poległych,
tak pięknych, pod nimi ległych,
mnie te brzozy mówią o miłości,
o śmierci, o wiośnie, litości,
mnie te brzozy tak się podobają,
że niech będą równe wszystkim majom.
Władysław Broniewski
bo liśćmi tak bają i bają,
te brzozy - to krzyże poległych,
tak pięknych, pod nimi ległych,
mnie te brzozy mówią o miłości,
o śmierci, o wiośnie, litości,
mnie te brzozy tak się podobają,
że niech będą równe wszystkim majom.
Władysław Broniewski
pręcik, płatek, cierń. . .
Pręcik, płatek, cierń
W zwykły letni dzień -
Flaszeczka rosy, jedna, dwie pszczoły -
Wiatru wiew - sus spoza drzew -
I jestem różą!
Emily Dickinson
W zwykły letni dzień -
Flaszeczka rosy, jedna, dwie pszczoły -
Wiatru wiew - sus spoza drzew -
I jestem różą!
Emily Dickinson
testament. . .
Kiedy umrę to na wzgórzu
Wznieście mi mogiłę,
Pośród stepu szerokiego
Ukrainy miłej.
Aby łany rozłożyste
I brzeg Dniepru stromy
Można było widzieć, słyszeć
Jego grzmiące gromy.
Gdzie uniesie z Ukrainy
Do sinego morza
Wrażą krew... dopiero wtedy
I łany, i wzgórza .
Wszystko rzucę i ulecę
Do samego Boga,
Aby modlić się... aż dotąd
Ja nie uznam Boga.
Pochowajcie mnie i wstańcie,
I kajdany rwijcie,
I posoką, wrażą juchą,
Wolność swą obmyjcie.
Mnie zaś w wielkiej już rodzinie,
W kraju wolnym, nowym,
Pamiętajcie wspomnieć czasem
Dobrym, cichym słowem.
Taras Szewczenko
Wznieście mi mogiłę,
Pośród stepu szerokiego
Ukrainy miłej.
Aby łany rozłożyste
I brzeg Dniepru stromy
Można było widzieć, słyszeć
Jego grzmiące gromy.
Gdzie uniesie z Ukrainy
Do sinego morza
Wrażą krew... dopiero wtedy
I łany, i wzgórza .
Wszystko rzucę i ulecę
Do samego Boga,
Aby modlić się... aż dotąd
Ja nie uznam Boga.
Pochowajcie mnie i wstańcie,
I kajdany rwijcie,
I posoką, wrażą juchą,
Wolność swą obmyjcie.
Mnie zaś w wielkiej już rodzinie,
W kraju wolnym, nowym,
Pamiętajcie wspomnieć czasem
Dobrym, cichym słowem.
Taras Szewczenko
18 października 2011
sonet o wielu barwach lipca. . .
czas przestał już dla nich pracować
i chwasty zaczęły kiełkować
zakwitły niebieskie bławatki
znów lato pachniało barwami
lwie paszcze powabnie zmarszczone
ogniste i biało-czerwone
nęciły złotymi miodami
zleciały się osy i pszczoły
na płatkach brzęczały im trzmiele
że lipiec jest taki wesoły
natura jest fenomenalna
wytrwale dokładna w swym dziele
łaskawa i czasem fatalna
Mergoscia, 23 lipca 1995
Jan Stanisław Skorupski
namiastka hymnu. . .
Jeszcze Polska nie zginęła
póki my żyjemy
co myśl wolna rozwinęła
pracą osiągniemy
radość i troska
Rzeczpospolita Polska
przed i za przełomem
naszym wspólnym domem
kraj odrodzony
sztandar biało-czerwony
tarcza z Białym Orłem
narodowym godłem
nam nie trzeba zlitowania
mamy ląd i morze
niebo też do szybowania
szczęść nam Panie Boże
przede wszystkim czysta woda
i powietrze lżejsze
naszym skarbem jest przyroda
zdrowie najważniejsze
mówił ojciec do swej Basi
rzućmy w grób szykany
wszyscy obcy odtąd nasi
cały lud zbratany
Grunwald, 15 lipca 1990 roku
Jan Stanisław Skorupski
póki my żyjemy
co myśl wolna rozwinęła
pracą osiągniemy
radość i troska
Rzeczpospolita Polska
przed i za przełomem
naszym wspólnym domem
kraj odrodzony
sztandar biało-czerwony
tarcza z Białym Orłem
narodowym godłem
nam nie trzeba zlitowania
mamy ląd i morze
niebo też do szybowania
szczęść nam Panie Boże
przede wszystkim czysta woda
i powietrze lżejsze
naszym skarbem jest przyroda
zdrowie najważniejsze
mówił ojciec do swej Basi
rzućmy w grób szykany
wszyscy obcy odtąd nasi
cały lud zbratany
Grunwald, 15 lipca 1990 roku
Jan Stanisław Skorupski
puchar mojego serca. . .
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje,
O, z jak niezmierną trwogą niosę je przez życie!
Omijam drogę, którą torują przeboje,
Omijam ścieżki, gdzie grozi rozbicie!
Bo z takim trudem dałem mu ciszę ukojną,
Z takim trudem zdobyłem dla niego ostoję,
Przystań dla umęczonych milczącą, spokojną
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje.
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu,
O, jak z nim trwożnie stąpam wśród drogi mej cichej,
Z dala od uczt, gdzie pośród płomiennego szału
Biesiadnicy trącają w wezbrane kielichy!
Gorycz rysę pęknięcia wyżarła w nim wieczną,
A z takim trudem, długo cierpliwie, pomału
Napełniałem go winem łez, mą krwią serdeczną
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu!
Leopold Staff (z tomu Sny o potędze, 1901)
O, z jak niezmierną trwogą niosę je przez życie!
Omijam drogę, którą torują przeboje,
Omijam ścieżki, gdzie grozi rozbicie!
Bo z takim trudem dałem mu ciszę ukojną,
Z takim trudem zdobyłem dla niego ostoję,
Przystań dla umęczonych milczącą, spokojną
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje.
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu,
O, jak z nim trwożnie stąpam wśród drogi mej cichej,
Z dala od uczt, gdzie pośród płomiennego szału
Biesiadnicy trącają w wezbrane kielichy!
Gorycz rysę pęknięcia wyżarła w nim wieczną,
A z takim trudem, długo cierpliwie, pomału
Napełniałem go winem łez, mą krwią serdeczną
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu!
Leopold Staff (z tomu Sny o potędze, 1901)
17 października 2011
najgorsze jest to że . . .
najgorsze jest to że
śmierć
wyrwie mnie z twoich ramion
i już nigdy nie wstąpię
do żadnego
nieba
Henryk Cyganik
śmierć
wyrwie mnie z twoich ramion
i już nigdy nie wstąpię
do żadnego
nieba
Henryk Cyganik
mury, bruki. . .
Mury, bruki... – codziennie to samo oglądam,
wszystko mnie stąd wypędza, wszystko w miejscu trzyma.
Wiem – nic mi nie odmieni Paryż, Rzym czy Londyn:
te miasta patrzeć muszą twoimi oczyma.
Ich blask mnie nie oślepi, ich gwar nie zagłuszy
i czarna będzie woda w kanałach Wenecji.
O, stamtąd krzyk ostatni, który w gardle duszę,
przez Adriatyk obłokiem do ciebie przyleci...
Pojadę – tak – pojadę pociągiem, okrętem,
tak wiele jest przestrzeni na morzu i ziemi,
tak wiele miast... O, bądźcie mi wszystkie przeklęte:
tam wszędzie źle bez ciebie... i z tobą też źle mi...
Władysław Broniewski
wszystko mnie stąd wypędza, wszystko w miejscu trzyma.
Wiem – nic mi nie odmieni Paryż, Rzym czy Londyn:
te miasta patrzeć muszą twoimi oczyma.
Ich blask mnie nie oślepi, ich gwar nie zagłuszy
i czarna będzie woda w kanałach Wenecji.
O, stamtąd krzyk ostatni, który w gardle duszę,
przez Adriatyk obłokiem do ciebie przyleci...
Pojadę – tak – pojadę pociągiem, okrętem,
tak wiele jest przestrzeni na morzu i ziemi,
tak wiele miast... O, bądźcie mi wszystkie przeklęte:
tam wszędzie źle bez ciebie... i z tobą też źle mi...
Władysław Broniewski
to, czegośmy się bali, przyszło. . .
To, czegośmy się bali, przyszło,
Lecz mniej przerażające -
Lęk trwał tak długo, że się zdało
Niemal logicznym końcem -
Przed każdą Grozą - jest Prób seria -
Przed Rozpaczą - Przymiarka -
Ciężej jest wiedzieć, że coś Czeka
Nas - niż że nami Targa -
A Przymierzanie Najgorszego -
Rankiem- gdy nas oniemi -
Straszniejsze - niż gdy jest nam Strojem
Do końca dni na Ziemi.
Emily Dickinson
Lecz mniej przerażające -
Lęk trwał tak długo, że się zdało
Niemal logicznym końcem -
Przed każdą Grozą - jest Prób seria -
Przed Rozpaczą - Przymiarka -
Ciężej jest wiedzieć, że coś Czeka
Nas - niż że nami Targa -
A Przymierzanie Najgorszego -
Rankiem- gdy nas oniemi -
Straszniejsze - niż gdy jest nam Strojem
Do końca dni na Ziemi.
Emily Dickinson
16 października 2011
bezradność. . .
Na rozstajnych drogach usiądę,
autostopem dojadę wszędzie...
Słusznie mówicie- rozsądek
i ty - że nic z tego nie będzie.
Owijam się w wiersze, jak mumia w tkaniny,
żeby przez wieczność drzemać,
szukam rymu do szumu kaliny-
i nie ma.
Jednak wieje wiatr śródziemnomorski,
wieją tęsknoty...
A ty lubisz kręcić włosy,
a ty lubisz kolorki
i koty.
I tak już na zawsze zostaniesz w pamięci,
a skutek:
że będziesz na palcu kręcić, kręcić, kręcić
mój smutek.
Odjedziesz. Legenda będzie rosła.
Do widzenia.
Ty przeszłaś koło mnie jak wiosna,
którą widziałem z więzienia.
Władysław Broniewski
autostopem dojadę wszędzie...
Słusznie mówicie- rozsądek
i ty - że nic z tego nie będzie.
Owijam się w wiersze, jak mumia w tkaniny,
żeby przez wieczność drzemać,
szukam rymu do szumu kaliny-
i nie ma.
Jednak wieje wiatr śródziemnomorski,
wieją tęsknoty...
A ty lubisz kręcić włosy,
a ty lubisz kolorki
i koty.
I tak już na zawsze zostaniesz w pamięci,
a skutek:
że będziesz na palcu kręcić, kręcić, kręcić
mój smutek.
Odjedziesz. Legenda będzie rosła.
Do widzenia.
Ty przeszłaś koło mnie jak wiosna,
którą widziałem z więzienia.
Władysław Broniewski
otwórz okno. . .
Otwórz okno.Deszcz pada.
Jakoś brak mi powietrza.
Brak mi tego, bym gadał.
Brak wiersza
o ostatnim dniu maja
deszczowym,
kiedy kwiaty już siły nie mają
pod nowiem
księżycowym, pięknym jak tamto,
cośmy przeżyli....
Jaśminy już kwitną. Za chwilę się zamkną
oczy tej chwili,
kiedy patrzyliśmy w oczy
sobie.
A nie mogę już stać na uboczu,
pisać o sobie.
Władysław Broniewski
Jakoś brak mi powietrza.
Brak mi tego, bym gadał.
Brak wiersza
o ostatnim dniu maja
deszczowym,
kiedy kwiaty już siły nie mają
pod nowiem
księżycowym, pięknym jak tamto,
cośmy przeżyli....
Jaśminy już kwitną. Za chwilę się zamkną
oczy tej chwili,
kiedy patrzyliśmy w oczy
sobie.
A nie mogę już stać na uboczu,
pisać o sobie.
Władysław Broniewski
15 października 2011
ludzka łzo. . .
Ludzka łzo, tocz się, tocz
Ulgę sercu nieś.
Bo przyjść może taki czas,
Że i łza zastygnie w nas.
Że nie wyda dźwięku mowa,
Że zastygną w krtani słowa,
Tocz się ludzka łzo.
Póki człowiek płakać może,
Bo żal z piersi z łzą wypłynie,
Ciężar z serca wynieść może.
Stefania Łąpińska
Ulgę sercu nieś.
Bo przyjść może taki czas,
Że i łza zastygnie w nas.
Że nie wyda dźwięku mowa,
Że zastygną w krtani słowa,
Tocz się ludzka łzo.
Póki człowiek płakać może,
Bo żal z piersi z łzą wypłynie,
Ciężar z serca wynieść może.
Stefania Łąpińska
over the fence. . .
Over the fence –
Strawberries — grow –
Over the fence –
I could climb — if I tried, I know –
Berries are nice!
But — if I stained my Apron –
God would certainly scold!
Oh, dear, — I guess if He were a Boy –
He’d — climb — if He could!
Za ogrodzeniem –
Rosną — truskawki –
Za ogrodzenie –
Dałabym radę się wspiąć — wiem to, tylko spróbować –
Owoce są pyszne!
Lecz — jeśli Fartuszek swój poplamię –
Bóg z pewnością nakrzyczy!
Oh, — myślę, że gdyby On Chłopcem był –
I on — wspiął by się — gdyby tylko mógł!
Emily Dickinson
(przekład własny)
Strawberries — grow –
Over the fence –
I could climb — if I tried, I know –
Berries are nice!
But — if I stained my Apron –
God would certainly scold!
Oh, dear, — I guess if He were a Boy –
He’d — climb — if He could!
Za ogrodzeniem –
Rosną — truskawki –
Za ogrodzenie –
Dałabym radę się wspiąć — wiem to, tylko spróbować –
Owoce są pyszne!
Lecz — jeśli Fartuszek swój poplamię –
Bóg z pewnością nakrzyczy!
Oh, — myślę, że gdyby On Chłopcem był –
I on — wspiął by się — gdyby tylko mógł!
Emily Dickinson
(przekład własny)
14 października 2011
jest samotność przestrzeni. . .
Jest samotność przestrzeni,
Samotność oceanu,
Samotność śmierci - lecz wszystkie
Igraszką są w porównaniu
Z tym innym odosobnieniem,
Polarnym tchnieniem głuszy:
Skończoną nieskończonością
Zamkniętej w sobie duszy.
Emily Dickinson
Samotność oceanu,
Samotność śmierci - lecz wszystkie
Igraszką są w porównaniu
Z tym innym odosobnieniem,
Polarnym tchnieniem głuszy:
Skończoną nieskończonością
Zamkniętej w sobie duszy.
Emily Dickinson
po co chwytać za smyczek. . .
Po co chwytać za smyczek,
jeżeli lepiej jest milczeć,
jeżeli o milczeniu,
nie napisał nikt,
jeżeli przeciw milczeniu
jest tylko krzyk?!
Nie! Przeciw milczeniu
coś jest!
Twoich skrzypiec brzmienie,
mój gest.
Władysław Broniewski
jeżeli lepiej jest milczeć,
jeżeli o milczeniu,
nie napisał nikt,
jeżeli przeciw milczeniu
jest tylko krzyk?!
Nie! Przeciw milczeniu
coś jest!
Twoich skrzypiec brzmienie,
mój gest.
Władysław Broniewski
13 października 2011
ptaki się do mnie dobrały. . .
Ptaki się do mnie dobrały,
każdy mnie budzi,
a ja jakiś taki zbolały
z powodu ludzi.
Noc nie przespana,
były wiersze,
a ludzie mi powiedzą
po pierwsze:
"Bądź biuralistą,
nie wierz w ptaki"...
A ja przecież jestem artystą
i już zostanę taki.
No, już mi trochę ulżyło.
Jak miło.
Władysław Broniewski
każdy mnie budzi,
a ja jakiś taki zbolały
z powodu ludzi.
Noc nie przespana,
były wiersze,
a ludzie mi powiedzą
po pierwsze:
"Bądź biuralistą,
nie wierz w ptaki"...
A ja przecież jestem artystą
i już zostanę taki.
No, już mi trochę ulżyło.
Jak miło.
Władysław Broniewski
chopin. . .
Wiatr był tylko płaczem zagubionego uśmiechu
Gałęzie były tylko wskazówkami
Drzewa były tylko błędnymi duchami
Pory roku były tylko chichotem natury
Burza była,
Tylko muzyką
Palców pływających w przestrzeni.
Hatif Janabi
Gałęzie były tylko wskazówkami
Drzewa były tylko błędnymi duchami
Pory roku były tylko chichotem natury
Burza była,
Tylko muzyką
Palców pływających w przestrzeni.
Hatif Janabi
12 października 2011
do samotności. . .
O samotności! Chcąc z tobą wieść życie,
Nie w miejskich gmachów pomieszane mury,
Jeno, by śledzić władanie Natury,
Szedłbym na górskim wypoczywać szczycie.
Tu stąd patrzałbym na kwietne pokrycie
Dolin, na strumień, tryskający z góry
Falą kryształów, i jak jeleń bury
Wypędza pszczołę z naparstnic. W tym bycie
Choć rozmiłowan, rad bym przecież w twojem
Iść towarzystwie między wielkie duchy,
By na mądrości ich słowa niegłuchy,
Odczuć, że oni są rozkoszy zdrojem:
Szczęście, gdy k'tobie przepełne otuchy
Dwa bratnie serca spieszą ze swym znojem.
1816
John Keats
Nie w miejskich gmachów pomieszane mury,
Jeno, by śledzić władanie Natury,
Szedłbym na górskim wypoczywać szczycie.
Tu stąd patrzałbym na kwietne pokrycie
Dolin, na strumień, tryskający z góry
Falą kryształów, i jak jeleń bury
Wypędza pszczołę z naparstnic. W tym bycie
Choć rozmiłowan, rad bym przecież w twojem
Iść towarzystwie między wielkie duchy,
By na mądrości ich słowa niegłuchy,
Odczuć, że oni są rozkoszy zdrojem:
Szczęście, gdy k'tobie przepełne otuchy
Dwa bratnie serca spieszą ze swym znojem.
1816
John Keats
11 października 2011
dlaczego nie jestem malarzem. . .
Nie jestem malarzem, jestem poetą.
Dlaczego? Może i wolałbym być
malarzem, ale nie jestem. Weźmy
Na przykład Mike’a Goldberga:
zaczyna obraz. Zaglądam do niego.
„Siadaj i napij się” powiada.
Piję; obaj pijemy. Patrzę
na obraz. :Masz na nim „SARDYNKI”.
„Tak, czegoś mi tu brakowało”.
„Aha”. Wychodzę i mijają dni
i znów zaglądam. Malowanie
posuwa się, i ja też się posuwam, i dni
również. „A gdzie się podziały
SARDYNKI?” Zostały tylko
litery. „Przeholowałem z tym” mówi Mike.
A ja? Któregoś dnia myślę o
jakimś kolorze: pomarańczowym. Piszę
o nim linijkę. Wkrótce mam całą
stronę słów, nie linijek.
Potem drugą stronę. Trzeba by
o wiele więcej, nie koloru pomarańczowego,
ale słów, o tym jak okropny jest ten kolor
i życie. Mijają dni. To jest nawet
proza, jestem prawdziwym poetą. Skończyłem
wiersz,a nie wspomniałem jeszcze
koloru pomarańczowego. Wierszy jest
dwanaście, daję im tytuł POMARAŃCZE. I któregoś
dnia widzę w galerii obraz Mike’a, pt.SARDYNKI.
1956
Frank O’Hara
Dlaczego? Może i wolałbym być
malarzem, ale nie jestem. Weźmy
Na przykład Mike’a Goldberga:
zaczyna obraz. Zaglądam do niego.
„Siadaj i napij się” powiada.
Piję; obaj pijemy. Patrzę
na obraz. :Masz na nim „SARDYNKI”.
„Tak, czegoś mi tu brakowało”.
„Aha”. Wychodzę i mijają dni
i znów zaglądam. Malowanie
posuwa się, i ja też się posuwam, i dni
również. „A gdzie się podziały
SARDYNKI?” Zostały tylko
litery. „Przeholowałem z tym” mówi Mike.
A ja? Któregoś dnia myślę o
jakimś kolorze: pomarańczowym. Piszę
o nim linijkę. Wkrótce mam całą
stronę słów, nie linijek.
Potem drugą stronę. Trzeba by
o wiele więcej, nie koloru pomarańczowego,
ale słów, o tym jak okropny jest ten kolor
i życie. Mijają dni. To jest nawet
proza, jestem prawdziwym poetą. Skończyłem
wiersz,a nie wspomniałem jeszcze
koloru pomarańczowego. Wierszy jest
dwanaście, daję im tytuł POMARAŃCZE. I któregoś
dnia widzę w galerii obraz Mike’a, pt.SARDYNKI.
1956
Frank O’Hara
08 października 2011
na ranę serca śnieg pada. . .
Na ranę serca śnieg pada,
Pada powoli, powoli...
Cisza się Bogu spowiada
Z tego, że nic już nie boli.
Znikły anioły i hydry,
Wszystko przewiało, przebrzmiało,
A śnieg z niebieskiej klepsydry
Pada tak biało, tak biało...
Bronisława Ostrowska
Pada powoli, powoli...
Cisza się Bogu spowiada
Z tego, że nic już nie boli.
Znikły anioły i hydry,
Wszystko przewiało, przebrzmiało,
A śnieg z niebieskiej klepsydry
Pada tak biało, tak biało...
Bronisława Ostrowska
kyrie. . .
Czasami moje życie otwierało oczy w mroku.
Uczucie, jakby ulicami ciągnęły tłumy
ślepe, niespokojne, spieszące do cudu,
podczas gdy ja niewidoczny tkwię w miejscu.
Jak dziecko, które zasypia strwożone
wsłuchując się w ciężkie kroki serca.
Długo, długo, aż świt wniknie promieniami w zamki
i uchylą się drzwi ciemności.
Tomas Tranströmer (z tomu Hemligheter på vägen, 1958)
Uczucie, jakby ulicami ciągnęły tłumy
ślepe, niespokojne, spieszące do cudu,
podczas gdy ja niewidoczny tkwię w miejscu.
Jak dziecko, które zasypia strwożone
wsłuchując się w ciężkie kroki serca.
Długo, długo, aż świt wniknie promieniami w zamki
i uchylą się drzwi ciemności.
Tomas Tranströmer (z tomu Hemligheter på vägen, 1958)
06 października 2011
dźwięk. . .
A drozd dmuchnął piosenką na kości umarłych.
Stojąc pod drzewem czuliśmy, jak czas zapada się coraz głębiej.
Cmentarz i szkolne boisko spotkały się i połączyły
jak dwa nurty w morzu.
Dźwięk dzwonów kościelnych wzbił się w niebo, unoszony łagodną
dźwignią szybowców.
Pozostawiły na ziemi jeszcze większą ciszę
i spokojne kroki drzewa, spokojne kroki drzewa.
Tomas Tranströmer
Stojąc pod drzewem czuliśmy, jak czas zapada się coraz głębiej.
Cmentarz i szkolne boisko spotkały się i połączyły
jak dwa nurty w morzu.
Dźwięk dzwonów kościelnych wzbił się w niebo, unoszony łagodną
dźwignią szybowców.
Pozostawiły na ziemi jeszcze większą ciszę
i spokojne kroki drzewa, spokojne kroki drzewa.
Tomas Tranströmer
14 września 2011
odwet pozorów. . .
Kamień, odrzucony przy budowie domu,
stanie się kamieniem węgielnym
jeszcze wspanialszego przedsięwzięcia.
Niesforny student wydalony z uczelni,
leniwy, choć żywy jak iskra,
stanie się wielkim wynalazcą.
Niezdolny do służby wojskowej marzyciel
stworzy własną, wielką armię
i podbije wiele narodów.
Mierny poeta, którego wierszy
nikt nie chciał drukować,
zostanie wieszczem.
Rady, jakich udzielał nieznany włóczęga,
pozostaną tymi zbawiennymi
w pamięci potomnych.
Człowiek, którym pogardzano,
stanie na czele narodu,
a jego słowa będą jak balsam na ranę.
To, co uważano za nierealne,
stanie się rzeczywiste,
i taki jest właśnie odwet pozorów.
Jan Rybowicz
stanie się kamieniem węgielnym
jeszcze wspanialszego przedsięwzięcia.
Niesforny student wydalony z uczelni,
leniwy, choć żywy jak iskra,
stanie się wielkim wynalazcą.
Niezdolny do służby wojskowej marzyciel
stworzy własną, wielką armię
i podbije wiele narodów.
Mierny poeta, którego wierszy
nikt nie chciał drukować,
zostanie wieszczem.
Rady, jakich udzielał nieznany włóczęga,
pozostaną tymi zbawiennymi
w pamięci potomnych.
Człowiek, którym pogardzano,
stanie na czele narodu,
a jego słowa będą jak balsam na ranę.
To, co uważano za nierealne,
stanie się rzeczywiste,
i taki jest właśnie odwet pozorów.
Jan Rybowicz
12 września 2011
albatros. . .
Czasami dla zabawy uda się załodze
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka
Charles Baudelaire
tłum. Wisława Szymborska
Pochwycić albatrosa, co śladem okrętu
Polatuje, bezwiednie towarzysząc w drodze,
Która wiedzie przez fale gorzkiego odmętu.
Ptaki dalekolotne, albatrosy białe,
Osaczone, niezdarne, zhańbione głęboko,
Opuszczają bezradnie swe skrzydła wspaniałe
I jak wiosła zbyt ciężkie po pokładzie wloką
O jakiż jesteś marny, jaki szpetny z bliska,
Ty, niegdyś piękny w locie, wysoko, daleko!
Ktoś ci fajką w dziób stuka, ktoś dla pośmiewiska
Przedrzeźnia twe podrygi, skrzydlaty kaleko!
Poeta jest podobny księciu na obłoku,
Który brata się z burzą, a szydzi z łucznika;
Lecz spędzony na ziemię i szczuty co kroku
Wiecznie się o swe skrzydła olbrzymie potyka
Charles Baudelaire
tłum. Wisława Szymborska
11 września 2011
fotografia z 11 września. . .
Skoczyli z płonących pięter w dół
- jeden, dwóch, jeszcze kilku
wyżej, niżej.
Fotografia powstrzymała ich przy życiu,
a teraz przechowuje
nad ziemią ku ziemi.
Każdy to jeszcze całość
z osobistą twarzą
i krwią dobrze ukrytą.
Jest dosyć czasu,
żeby rozwiały się włosy,
a z kieszeni wypadły
klucze, drobne pieniądze.
Są ciągle jeszcze w zasięgu powietrza,
w obrębie miejsc,
które się właśnie otwarły.
Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić
- opisać ten lot
i nie dodawać ostatniego zdania.
Wisława Szymborska (z tomu Chwila, 2003)
- jeden, dwóch, jeszcze kilku
wyżej, niżej.
Fotografia powstrzymała ich przy życiu,
a teraz przechowuje
nad ziemią ku ziemi.
Każdy to jeszcze całość
z osobistą twarzą
i krwią dobrze ukrytą.
Jest dosyć czasu,
żeby rozwiały się włosy,
a z kieszeni wypadły
klucze, drobne pieniądze.
Są ciągle jeszcze w zasięgu powietrza,
w obrębie miejsc,
które się właśnie otwarły.
Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić
- opisać ten lot
i nie dodawać ostatniego zdania.
Wisława Szymborska (z tomu Chwila, 2003)
10 września 2011
samobójca. . .
Nie zostanie wśród nocy ani jedna gwiazda.
Nie zostanie noc.
Umrę, a wraz ze mną cały ciężar
nie dającego się znieść wszechświata.
Unicestwię piramidy, stare monety,
kontynenty i twarze.
Unicestwię pokłady przeszłości.
Obrócę w proch historię, w pył obrócę pył.
Patrzę na ostatni zachód słońca.
Słucham ostatniego ptaka.
Zapisuję nicość – nikomu.
Jorge Luis Borges
Nie zostanie noc.
Umrę, a wraz ze mną cały ciężar
nie dającego się znieść wszechświata.
Unicestwię piramidy, stare monety,
kontynenty i twarze.
Unicestwię pokłady przeszłości.
Obrócę w proch historię, w pył obrócę pył.
Patrzę na ostatni zachód słońca.
Słucham ostatniego ptaka.
Zapisuję nicość – nikomu.
Jorge Luis Borges
06 września 2011
chrystus na krzyżu. . .
Chrystus na krzyżu. Stopy tuż nad ziemią.
Trzy krzyże drewniane, jednako wysokie.
Chrystus to nie ten w środku, lecz trzeci.
Z czarną brodą zwieszoną nad piersią.
Ta twarz nie ma rysów znanych z rycin.
Jest ostra i żydowska. Nigdy nie widzianej
będę szukał niestrudzenie, aż do ostatniego
dnia moich kroków na ziemi.
Umęczony cierpi bez słowa.
Kaleczy go cierniowa korona.
Nie dosięgają go szyderstwa tłumu,
który patrzył już tyle razy, jak umiera.
On, albo ktoś inny. Cóż to za różnica.
Chrystus na krzyżu. Bezładnie
myśli o królestwie, co może nań czeka,
myśli o kobiecie, która nie była jego.
Nie dane jest mu poznać teologię,
niepojętą Trójcę, gnostyków,
katedry, brzytwę Ockhama,
purpurę, mitrę i liturgie,
nawrócenie mieczem Guthruma,
Inkwizycję, krew męczenników,
srogie krucjaty i Joannę d'Arc,
Watykan, który błogosławi armie.
Wie, że nie jest bogiem, lecz człowiekiem
konającym o zmierzchu. I nie to go nęka.
Nęka go ostre żelazo tych gwoździ.
Nie jest Rzymianinem. Ani Grekiem. Jęczy.
Pozostawił nam pełne blasku metafory
i doktrynę o przebaczeniu, które może
wymazać przeszłość (tę sentencję
zapisał pewien Irlandczyk w więzieniu).
Dusza pośpiesznie zbliża się do kresu.
Ściemniło się nieco. Właśnie skonał.
Mucha łazi po spokojnym już ciele.
I cóż przyjdzie mi z tego, że ów człowiek
tyle wycierpiał, gdy ja cierpię teraz?
Jorge Luis Borges
Trzy krzyże drewniane, jednako wysokie.
Chrystus to nie ten w środku, lecz trzeci.
Z czarną brodą zwieszoną nad piersią.
Ta twarz nie ma rysów znanych z rycin.
Jest ostra i żydowska. Nigdy nie widzianej
będę szukał niestrudzenie, aż do ostatniego
dnia moich kroków na ziemi.
Umęczony cierpi bez słowa.
Kaleczy go cierniowa korona.
Nie dosięgają go szyderstwa tłumu,
który patrzył już tyle razy, jak umiera.
On, albo ktoś inny. Cóż to za różnica.
Chrystus na krzyżu. Bezładnie
myśli o królestwie, co może nań czeka,
myśli o kobiecie, która nie była jego.
Nie dane jest mu poznać teologię,
niepojętą Trójcę, gnostyków,
katedry, brzytwę Ockhama,
purpurę, mitrę i liturgie,
nawrócenie mieczem Guthruma,
Inkwizycję, krew męczenników,
srogie krucjaty i Joannę d'Arc,
Watykan, który błogosławi armie.
Wie, że nie jest bogiem, lecz człowiekiem
konającym o zmierzchu. I nie to go nęka.
Nęka go ostre żelazo tych gwoździ.
Nie jest Rzymianinem. Ani Grekiem. Jęczy.
Pozostawił nam pełne blasku metafory
i doktrynę o przebaczeniu, które może
wymazać przeszłość (tę sentencję
zapisał pewien Irlandczyk w więzieniu).
Dusza pośpiesznie zbliża się do kresu.
Ściemniło się nieco. Właśnie skonał.
Mucha łazi po spokojnym już ciele.
I cóż przyjdzie mi z tego, że ów człowiek
tyle wycierpiał, gdy ja cierpię teraz?
Jorge Luis Borges
francesca. . .
Weszłaś prosto z nocy
I miałas w dłoniach kwiaty,
Teraz przyjdziesz z ludzkiego zamętu,
Ze zgiełku słów mówionych o tobie.
Mnie,co widziałem cie wsród rzeczy pierwszych,
Gniew ogarniał,gdy wymawiano twe imię
W miejscach pospolitych.
Chciałbym,żeby chłodne fale opłynęły mój umysł,
I żeby świat usechł jak zwiedły liść
Bym cie znów mógł odnaleźć -
Samą.
Ezra Weston Loomis Pound
I miałas w dłoniach kwiaty,
Teraz przyjdziesz z ludzkiego zamętu,
Ze zgiełku słów mówionych o tobie.
Mnie,co widziałem cie wsród rzeczy pierwszych,
Gniew ogarniał,gdy wymawiano twe imię
W miejscach pospolitych.
Chciałbym,żeby chłodne fale opłynęły mój umysł,
I żeby świat usechł jak zwiedły liść
Bym cie znów mógł odnaleźć -
Samą.
Ezra Weston Loomis Pound
05 września 2011
poeci nie zjawiają się przypadkiem. . .
Poeci nie zjawiają się przypadkiem
Z niebieskich do nas przybywają stron
Na zawsze niezgłębioną jest zagadką
Dlaczego z nami los swój dzielić chcą
W źrenicach tych posłańców prosto z nieba
Istnienia smutek i marzenia blask
W chaosie ziemskich spraw ich serca wiecznie płoną dając znak
Tym którzy zabłądzili w mgle
Odchodzą tak jak przyszli niespodzianie
Zbyt prędko wypełniają się ich dni
I znów na długo zostajemy sami
Być może trochę lepsi dzięki nim
Bezbronni, samotni w naszym świecie
Tak, jakby niepotrzebni byli już
Odchodzą komedianci, muzykanci i poeci
Sternicy zagubionych naszych dusz
Ich pieśni ptaki w lasach wciąż śpiewają
I wieniec ziół rozsiewa po nich wiatr
Odchodzą stąd, lecz nie, nie umierają
Sumieniem naszym niespokojnym są
Z niebieskich do nas przybywają stron
Na zawsze niezgłębioną jest zagadką
Dlaczego z nami los swój dzielić chcą
W źrenicach tych posłańców prosto z nieba
Istnienia smutek i marzenia blask
W chaosie ziemskich spraw ich serca wiecznie płoną dając znak
Tym którzy zabłądzili w mgle
Odchodzą tak jak przyszli niespodzianie
Zbyt prędko wypełniają się ich dni
I znów na długo zostajemy sami
Być może trochę lepsi dzięki nim
Bezbronni, samotni w naszym świecie
Tak, jakby niepotrzebni byli już
Odchodzą komedianci, muzykanci i poeci
Sternicy zagubionych naszych dusz
Ich pieśni ptaki w lasach wciąż śpiewają
I wieniec ziół rozsiewa po nich wiatr
Odchodzą stąd, lecz nie, nie umierają
Sumieniem naszym niespokojnym są
n/n
wyk. E. G.
30 sierpnia 2011
samotność. . .
Szalejowa tęsknota na duszę mi padła:
Zatrutych łez tęsknota posępna i chora.
Zmora czai się ku mnie z każdego zwierciadła,
Z każdej szyby okiennej świeci twarz upiora.
Pożółkłych wspomnień karty na kominku płoną,
Iskrami świecą na nich tajemnicze runy...
Zeschłe kwiaty mi syczą jakąś wieść prześnioną
O zapachu kadzidła i sosnowej truny.
W powietrzu stęka głośno ciężki szept zegara,
Nieubłagany, ciągły, straszny, monotonny...
W kątach włóczy się pustka i posępność szara,
I lęk — ten bezlitosny, głuchy lęk przedzgonny. —
I wiem, że gdzieś daleko ktoś bardzo mi drogi
Patrzy w tę nocną pustkę i wyciąga ręce,
I grozi, i przyzywa mnie, i ginie w męce
Samotny...Bronisława Ostrowska
24 sierpnia 2011
requiem niemieckie. . .
Nie ma człowieka, który by nie pragnął pełni, sumy doświadczeń, do jakich istota ludzka jest zdolna; nie ma człowieka, który nie obawiałby się, że w jakiś sposób zostanie okradziony z tego nieobjętego dziedzictwa.
Cokolwiek się zdarzy człowiekowi od urodzenia aż do śmierci, jest przez niego samego z góry zdecydowane. W ten sposób każde zaniedbanie jest świadome, każde przypadkowe zetknięcie jest uplanowanym spotkaniem, każde upokorzenie – karą, każde fiasko – tajemniczym zwycięstwem, każda śmierć – samobójstwem.
Wiele rzeczy trzeba zburzyć, aby zbudować nowy ład.
Jorge Luis Borges (fragment opowiadania Deutsches requiem ze zbioru Alef, 1956)
22 sierpnia 2011
wyspa. . .
Kiedy się szumem, tłumem, gwarem
Ludzkie skupiska ustokrotnią
Najdroższym na świecie towarem
Będzie samotność.
Tęsknotą ciszy uciekamy
W bezludność wyspy, słońce południa,
Lecz kiedy na niej zamieszkamy
Wyspa przestanie być bezludna.
Przybędzie z nami trud i strach
Niewola dnia, historii schemat
Jak pięknie wiatr układa piach
Tam gdzie nas nie ma.
Jonasz Kofta
Ludzkie skupiska ustokrotnią
Najdroższym na świecie towarem
Będzie samotność.
Tęsknotą ciszy uciekamy
W bezludność wyspy, słońce południa,
Lecz kiedy na niej zamieszkamy
Wyspa przestanie być bezludna.
Przybędzie z nami trud i strach
Niewola dnia, historii schemat
Jak pięknie wiatr układa piach
Tam gdzie nas nie ma.
Jonasz Kofta
17 sierpnia 2011
zamilczane. . .
Mam ci tak wiele do milczenia
że nie znajduje ani słowa
trzeba by opowiedzieć wsteczne drogi
wymówić krzyk i przerażenie
wysłowić dotknięcie zimnych rąk na wieki
nie ma słów takich
jedyna nadzieja że jest alfabet życia
i ten list wielki
piszemy go sobą
dojdzie do Twoich gwiezdnych rąk
odpieczętujesz go w świadectwie umęczonych
i jest nadzieja choć nadziei nie ma
że pisano to że pieśń się pisze
każdym oddechem snem cierpieniem
aż Palec Uzdrowiciel
rozwiąże język zawiązany
i zadyszani wbiegniemy nareszcie
powiedzieć wszystko wszystko
skrzywdzone
zamilczane
Anna Kamieńska
że nie znajduje ani słowa
trzeba by opowiedzieć wsteczne drogi
wymówić krzyk i przerażenie
wysłowić dotknięcie zimnych rąk na wieki
nie ma słów takich
jedyna nadzieja że jest alfabet życia
i ten list wielki
piszemy go sobą
dojdzie do Twoich gwiezdnych rąk
odpieczętujesz go w świadectwie umęczonych
i jest nadzieja choć nadziei nie ma
że pisano to że pieśń się pisze
każdym oddechem snem cierpieniem
aż Palec Uzdrowiciel
rozwiąże język zawiązany
i zadyszani wbiegniemy nareszcie
powiedzieć wszystko wszystko
skrzywdzone
zamilczane
Anna Kamieńska
16 sierpnia 2011
dos moi pou sto. . .
Chcę się dostać do nieba,
Lecz mam za krótką drabinę.
O co ją oprzeć nad ziemią?
Ach, byle dotrzeć do chmur!
Leopold Staff (z tomu Dziewięć Muz / Appendix, 1958)
Lecz mam za krótką drabinę.
O co ją oprzeć nad ziemią?
Ach, byle dotrzeć do chmur!
Leopold Staff (z tomu Dziewięć Muz / Appendix, 1958)
13 sierpnia 2011
poezja. . .
Szukam
poezji
w księgach
na kartach
z nierównymi rzędami zdań
choć wiem
że nieczęsto jest pośród was
piszący wiersze.
Czasem spotykam ją
jednak:
nieśmiała
i przerażona widokiem człowieka
rozwija skrzydła drzew
kwitnieniem
albo skrada się w zapuszczonym ogrodzie
starych moich przyjaciół.
Mówi,
że oszalała
z nadmiaru samotności.
Janina Brzostowska
poezji
w księgach
na kartach
z nierównymi rzędami zdań
choć wiem
że nieczęsto jest pośród was
piszący wiersze.
Czasem spotykam ją
jednak:
nieśmiała
i przerażona widokiem człowieka
rozwija skrzydła drzew
kwitnieniem
albo skrada się w zapuszczonym ogrodzie
starych moich przyjaciół.
Mówi,
że oszalała
z nadmiaru samotności.
Janina Brzostowska
11 sierpnia 2011
dlaczego. . .
prosiłem Panie o siłę
a uczyniłeś mnie słabym
prosiłem o dar swobody
a stałem się myśli więźniem
prosiłem o wolność dla słów i uczynków
a skrępowałeś moje życie sumieniem
prosiłem też o beznamiętność
o beztęsknotę i o beztroskę
o spokój duszy i o twardość serca
o geniusz
lub brak siódmej klepki
a Ty
choć nie uczyniłeś mnie mędrcem
nie dałeś mi też być głupcem
i zawiesiłeś mnie w próżni Panie
i nie wiem teraz
czy jestem mądry w swej głupocie
czy raczej głupi w swej mądrości
dlaczego Panie
dlaczego
Mariusz Parlicki
a uczyniłeś mnie słabym
prosiłem o dar swobody
a stałem się myśli więźniem
prosiłem o wolność dla słów i uczynków
a skrępowałeś moje życie sumieniem
prosiłem też o beznamiętność
o beztęsknotę i o beztroskę
o spokój duszy i o twardość serca
o geniusz
lub brak siódmej klepki
a Ty
choć nie uczyniłeś mnie mędrcem
nie dałeś mi też być głupcem
i zawiesiłeś mnie w próżni Panie
i nie wiem teraz
czy jestem mądry w swej głupocie
czy raczej głupi w swej mądrości
dlaczego Panie
dlaczego
Mariusz Parlicki
jedyny ratunek. . .
Tak, przyjacielu. Dojdziesz i ty do tego.
Jedyny ratunek jest w obłędzie.
W śrubie, zajobie, pierdolcu i obłąkaniu.
Tylko tam, w tym, uwierz mi. To pewne.
"Błogosławieni ubodzy duchem
albowiem ich jest Królestwo Niebieskie."
Błogosławieni szurnięci
albowiem już tu ,na ziemi,
są w raju.
Jan Rybowicz
Jedyny ratunek jest w obłędzie.
W śrubie, zajobie, pierdolcu i obłąkaniu.
Tylko tam, w tym, uwierz mi. To pewne.
"Błogosławieni ubodzy duchem
albowiem ich jest Królestwo Niebieskie."
Błogosławieni szurnięci
albowiem już tu ,na ziemi,
są w raju.
Jan Rybowicz
10 sierpnia 2011
alkoholik wstępuje w bramę niebios. . .
Jaki będę, Ty wiedziałeś od początku.
I od początku każdego żywego stworzenia.
To musi być okropne, mieć taką świadomość,
w której są równoczesne
jest, będzie i było.
Żyć zaczynałem ufny i szczęśliwy,
pewny, że dla mnie co dzień wschodzi słońce,
i dla mnie otwierają się poranne kwiaty.
Od rana do wieczora biegałem w zaczarowanym ogrodzie.
Nic a nic nie wiedząc, że Ty z Księgi Genów
wybierasz mnie na nowy eksperyment,
jakbyś nie dosyć miał na to dowodów,
że tak zwana wolna wola
nic nie poradzi wbrew przeznaczeniu.
Pod twoim ubawionym spojrzeniem cierpiałem
jak liszka żywcem wbita na kolec tarniny.
Otwierała się przede mną straszność tego świata.
Czyż mogłem nie uciekać od niej w urojenie?
w trunek, po którym ustaje szczękanie zębami,
topnieje gniotąca pierś rozpalona kula
i można myśleć, że jeszcze będę żyć jak inni?
Aż zrozumiałem, że tylko błądzę od nadziei do nadziei
i zapytałem Ciebie, Wszechwiedzący, czemu
udręczasz mnie. Czy to próba, jak u Hioba,
aż uznam moją wiarę za ułudę
i powiem: nie ma Ciebie ni twoich wyroków,
a rządzi tu na ziemi tylko przypadek?
Jak możesz patrzeć
na równoczesny, miliardokrotny ból?
Myślę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogą uwierzyć,
że jesteś, zasługują w Twoich oczach na pochwałę.
Ale może dlatego, że litowałeś się bez miary, zstąpiłeś na ziemię, żeby doznać tego, co czują śmiertelne istoty.
Znosząc ból ukrzyżowania za grzech, ale czyj?
Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie umiem.
Bo moje serce Ciebie pożąda, choć wiem, że nie uleczysz mnie.
I tak ma być, żeby ci, którzy cierpią, dalej cierpieli, wysławiając
Twoje Imię.
Czesław Miłosz (z tomu To, 2000)
I od początku każdego żywego stworzenia.
To musi być okropne, mieć taką świadomość,
w której są równoczesne
jest, będzie i było.
Żyć zaczynałem ufny i szczęśliwy,
pewny, że dla mnie co dzień wschodzi słońce,
i dla mnie otwierają się poranne kwiaty.
Od rana do wieczora biegałem w zaczarowanym ogrodzie.
Nic a nic nie wiedząc, że Ty z Księgi Genów
wybierasz mnie na nowy eksperyment,
jakbyś nie dosyć miał na to dowodów,
że tak zwana wolna wola
nic nie poradzi wbrew przeznaczeniu.
Pod twoim ubawionym spojrzeniem cierpiałem
jak liszka żywcem wbita na kolec tarniny.
Otwierała się przede mną straszność tego świata.
Czyż mogłem nie uciekać od niej w urojenie?
w trunek, po którym ustaje szczękanie zębami,
topnieje gniotąca pierś rozpalona kula
i można myśleć, że jeszcze będę żyć jak inni?
Aż zrozumiałem, że tylko błądzę od nadziei do nadziei
i zapytałem Ciebie, Wszechwiedzący, czemu
udręczasz mnie. Czy to próba, jak u Hioba,
aż uznam moją wiarę za ułudę
i powiem: nie ma Ciebie ni twoich wyroków,
a rządzi tu na ziemi tylko przypadek?
Jak możesz patrzeć
na równoczesny, miliardokrotny ból?
Myślę, że ludzie, jeżeli z tego powodu nie mogą uwierzyć,
że jesteś, zasługują w Twoich oczach na pochwałę.
Ale może dlatego, że litowałeś się bez miary, zstąpiłeś na ziemię, żeby doznać tego, co czują śmiertelne istoty.
Znosząc ból ukrzyżowania za grzech, ale czyj?
Oto ja modlę się do Ciebie, ponieważ nie modlić się nie umiem.
Bo moje serce Ciebie pożąda, choć wiem, że nie uleczysz mnie.
I tak ma być, żeby ci, którzy cierpią, dalej cierpieli, wysławiając
Twoje Imię.
Czesław Miłosz (z tomu To, 2000)
08 sierpnia 2011
kto jest poetą. ..
poetą jest ten który pisze wiersze
i ten który wierszy nie pisze
poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada
poetą jest ten który wierzy
i ten który uwierzyć nie może
poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano
poetą jest ten co ma usta
i ten który połyka prawdę
ten który upadał
i ten który się podnosi
poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może
Tadeusz Różewicz (z tomu Nic w płaszczu Prospera, 1962)
i ten który wierszy nie pisze
poetą jest ten który zrzuca więzy
i ten który więzy sobie nakłada
poetą jest ten który wierzy
i ten który uwierzyć nie może
poetą jest ten który kłamał
i ten którego okłamano
poetą jest ten co ma usta
i ten który połyka prawdę
ten który upadał
i ten który się podnosi
poetą jest ten który odchodzi
i ten który odejść nie może
Tadeusz Różewicz (z tomu Nic w płaszczu Prospera, 1962)
07 sierpnia 2011
są dusze, co mają...
8 lutego 1920
Są dusze, co mają
modre gwiazdy z niebios,
w liściach czasu zorzę
poranną uwiędłą
i czyste zakątki,
co w swym wnętrzu strzegą
szmeru snów minionych
i tęsknot.
Inne dusze mają
widm ból i namiętność,
jabłka robaczywe
i dalekie echo
mknącego jak strumień
głosu spalonego.
Wspomnień pocałunków
pustą beznadziejność
i okruchy płaczu
dawno minionego.
Ma dusza od dawna
dojrzała. Dlatego
w gruz się sypie, siłą
zmąconą tajemną.
Młodzieńcze kamienie
urzeczone biegną,
aż spadną ku moich
myśli wodnym głębiom.
A każdy z nich mówi:
- Bóg jest tak daleko.
Federico Garcia Lorca
06 sierpnia 2011
nieprzystosowanie. . .
Nie nadawałem się do życia gdzie indziej niż w Raju.
Po prostu takie było moje genetyczne nieprzystosowanie.
Na ziemi ukłucie się kolcem róży zmieniało się w ranę, za każdym razem kiedy za obłok chowało się słońce, czułem smutek.
Udawałem, że jak inni pracuję od rana do wieczora, ale nieobecny, powierzony niewidzialnym krajom.
Dla pociechy uciekałem do miejskich parków, żeby patrzeć i wiernie malować kwiaty i drzewa, ale te z rzeczywistych zmieniały się w rośliny rajskiego ogrodu.
Nie pokochałem kobiety moimi pięcioma zmysłami, chciałem w niej widzieć jedynie siostrę sprzed naszego wygnania.
Religię ceniłem za to, że na tej ziemi bólu
była pieśnią żałobną i proszalną.
(apokryf)
Po prostu takie było moje genetyczne nieprzystosowanie.
Na ziemi ukłucie się kolcem róży zmieniało się w ranę, za każdym razem kiedy za obłok chowało się słońce, czułem smutek.
Udawałem, że jak inni pracuję od rana do wieczora, ale nieobecny, powierzony niewidzialnym krajom.
Dla pociechy uciekałem do miejskich parków, żeby patrzeć i wiernie malować kwiaty i drzewa, ale te z rzeczywistych zmieniały się w rośliny rajskiego ogrodu.
Nie pokochałem kobiety moimi pięcioma zmysłami, chciałem w niej widzieć jedynie siostrę sprzed naszego wygnania.
Religię ceniłem za to, że na tej ziemi bólu
była pieśnią żałobną i proszalną.
(apokryf)
Czesław Miłosz
05 sierpnia 2011
tęskonota - ty. . .
Tęsknota to jest słowo na "ż":
żarzy się, żagwi, żegna, żałuje, żebrze.
Tęsknota to jest słowo na "b":
boli, blisko, bardzo, beznadziejnie, bez końca.
Tęsknota to jest słowo na "t":
Ty
Anna Janko
żarzy się, żagwi, żegna, żałuje, żebrze.
Tęsknota to jest słowo na "b":
boli, blisko, bardzo, beznadziejnie, bez końca.
Tęsknota to jest słowo na "t":
Ty
Anna Janko
wierzę w samotnego człowieka. . .
Wierzę w samotnego człowieka,
w tego, który wędruje sam,
nie kieruje się węchem jak pies,
nie ucieka od woni człowieka jak wilk:
równocześnie człowiek i antyczłowiek.
Jak osiągnąć wspólnotę?
Unikaj górnej i zewnętrznej drogi:
to co bydlęce w innych, jest również bydlęce w tobie.
Idź dolną i wewnętrzną drogą:
to co głębokie w tobie, jest również głębokie w innych.
Trudno przyzwyczaić się do siebie.
Trudno odzwyczaić się od siebie.
Ten, kto tak czyni, mimo wszystko nigdy nie zostaje opuszczony.
Ten, kto tak czyni, mimo wszystko zawsze pozostanie solidarny.
To co niepraktyczne, jest jedynie praktycznością
na długą metę.
Gunnar Ekelöf
w tego, który wędruje sam,
nie kieruje się węchem jak pies,
nie ucieka od woni człowieka jak wilk:
równocześnie człowiek i antyczłowiek.
Jak osiągnąć wspólnotę?
Unikaj górnej i zewnętrznej drogi:
to co bydlęce w innych, jest również bydlęce w tobie.
Idź dolną i wewnętrzną drogą:
to co głębokie w tobie, jest również głębokie w innych.
Trudno przyzwyczaić się do siebie.
Trudno odzwyczaić się od siebie.
Ten, kto tak czyni, mimo wszystko nigdy nie zostaje opuszczony.
Ten, kto tak czyni, mimo wszystko zawsze pozostanie solidarny.
To co niepraktyczne, jest jedynie praktycznością
na długą metę.
Gunnar Ekelöf
30 lipca 2011
kto. . .
Piosnka, która śpiewa,
Która się uśmiecha,
Leci między drzewa,
Budzi w liściach echa...
Piosnka, która płacze
I która się żali,
Niesie swe tułacze
Łkanie z jękiem fali...
W jednej brzmi nadzieja,
W drugiej trwoga drżąca.
Jam jest struną. Nie ja -
Któż więc o nią trąca?
Leopold Staff (z tomu W cieniu miecza, 1911)
Która się uśmiecha,
Leci między drzewa,
Budzi w liściach echa...
Piosnka, która płacze
I która się żali,
Niesie swe tułacze
Łkanie z jękiem fali...
W jednej brzmi nadzieja,
W drugiej trwoga drżąca.
Jam jest struną. Nie ja -
Któż więc o nią trąca?
Leopold Staff (z tomu W cieniu miecza, 1911)
20 lipca 2011
rzecz święta. . .
Człowiek nieszczęśliwy to rzecz święta.
Seneka Młodszy
Seneka Młodszy
11 lipca 2011
jeżeli nie ma. . .
Jeżeli Boga nie ma,
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.
Czesław Miłosz (z tomu Druga przestrzeń, 2002)
to nie wszystko człowiekowi wolno.
Jest stróżem brata swego
i nie wolno mu brata swego zasmucać,
opowiadając, że Boga nie ma.
Czesław Miłosz (z tomu Druga przestrzeń, 2002)
03 lipca 2011
dzwony. . .
Hej, u sanek dzwonią dzwony,
Srebrne dzwony!
Jakiż świat zadowolenia wróżą nam ich miłe tony!
Jakże dźwięczą, jakże brzęczą,
Brzęczą, dźwięczą potrząśnięte,
Pośród nocy uśnieżonej,
Co lodowa drzemie ciszą!
A te złotych gwiazd miliony,
Po niebiosach rozpryśnięte,
Złociej lśnią się i kołyszą,
Od roskoszy krystalicznej -
I mrugają w takt muzyczny,
Niby w zgodny hymn runiczny
Z kołysaniem i śpiewaniem tej melodii wypieszczona
Którą dźwięczą, dźwięczą — dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Te dźwięczące, śpiewające, ach! te srebrne dzwony.
Hej, do ślubu dzwonią dzwony,
Złote dzwony!
Jakiż świat uszczęśliwienia wróżą nam ich słodkie tony!
W balsamicznej ciszy nocy,
Gdy powietrze pierś ich trąca,
Dźwięczą płynne, złote dźwięki
W jeden ton,
W jeden lotny ton piosenki,
Jak turkawki pieśń, co tęskni, patrząc w bladą twarz
Do niebiańskich stron! miesiąca,
Z różnodźwięcznych tych gardzieli,
Tryska jakaś melodyjna pieśń w weselnej dziewic bieli,
Jakże drga,
Jakże trwa
Na przyszłości dni!
Jakże śpiewa o porwaniu,
O porwaniu, całowaniu,
Jak czarownie brzmi!
Kołujące, wirujące,
Kołysane, rozśpiewane,
Dzwonią, dzwonią dzwony
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Całujące, zgodnie brzmiące, ach, te złote dzwony!
Hej, na trwogę dzwonią dzwony,
Spiżowe dzwony!
Jakiż dziki świat alarmu wróży nam ich jęk wzburzony,
Śród groźnego nocy cienia,
Jakże wyją z przerażenia!
Od tej grozy słów im brak,
One mogą tylko tak
Wyć, jak wicher rozstrojony
W swojem gromkiem przyzywaniu na ten krwawy blask pożaru,
I w szalonym rozhukaniu na ten głuchy szał pożaru,
Który w dymie, który w skrach,
Pośród gwaru i rozgnaru,
Jakby żądze swe ponure,
Chciał w niebiosa słać i w chmurę
I w piekielnych swoich snach,
Jakby dziś lub nigdy już
Chciał rakieta krwawych róż
Na miesięcznych zasiąść mgłach!
Ach, te dzwony, dzwony, dzwony,
Jak nam dźwięk ich rozstrojony,
Śpiewa hymn rozpaczy!
Jakże wyją, a skowyczą,
Jakże syczą, huczą, ryczą,
By grom armat i kartaczy!
Jaka dzika groza płonie
W rozhukanem, rozdyszanem, powietrznianem łonie!
Ale ucho czuje już
Z tego jęku,
Z tego szczęku,
Że ucicha klęska już.
Ale ucho słyszy już,
Z tego blasku,
Z tego wrzasku
Że omdlewa klęska już.
Bo zemdlone, uciszone, rozgniewane dzwonią, dzwony.
Dzwony, dzwony, dzwony, dzwony.
Dzwony,
Te huczące, te wyjące, te spiżowe dzwony!
Hej, na pogrzeb dzwonią dzwony,
Żelazne dzwony!
Jakąż pieśń nam uroczystą ich poważne wróżą tony,
Śród nocnego, śród milczenia,
Jakże huczą z przerażenia,
Ach, bo każdy, każdy dźwięk
Który drży,
Śród ich rdzy,
To śmiertelny jęk!
A ci wszyscy śmiertelnicy,
Co mieszkają w tej dzwonnicy,
Samotnicy!
Kiedy dzwonią straszne dzwony,
W monotonii zakwefionej,
Czują glorię, co na czoła
Im nakłada biała, święta,
Wniebowzięta dłoń anioła!
To nie męże, ni kobiety —
To nie ludzie, ni zwierzęta,
To są duchy, to szkielety!
A ich królem któż jest?... On!
Ten co bije, bije w dzwon —
W pogrzebowy bije dzwon;
Zgon!
Ach, jak jego pierś wesoła,
Gdy peanem brzmią mu dzwony.
Jak on tańczy, jak on woła,
Jak on trzyma takt muzyczny,
Niby wielki hymn runiczny.
Gdy peanem brzmią mu dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Jak on trzyma takt muzyczny,
Gdy wydzwania zgony, zgony,
Niby wielki hymn runiczny,
Gdy wyjące wyją dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Gdy jęczące jęczą dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Te płaczące, grobem tchnące, te żelazne dzwony!
Edgar Allan Poe
Srebrne dzwony!
Jakiż świat zadowolenia wróżą nam ich miłe tony!
Jakże dźwięczą, jakże brzęczą,
Brzęczą, dźwięczą potrząśnięte,
Pośród nocy uśnieżonej,
Co lodowa drzemie ciszą!
A te złotych gwiazd miliony,
Po niebiosach rozpryśnięte,
Złociej lśnią się i kołyszą,
Od roskoszy krystalicznej -
I mrugają w takt muzyczny,
Niby w zgodny hymn runiczny
Z kołysaniem i śpiewaniem tej melodii wypieszczona
Którą dźwięczą, dźwięczą — dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Te dźwięczące, śpiewające, ach! te srebrne dzwony.
Hej, do ślubu dzwonią dzwony,
Złote dzwony!
Jakiż świat uszczęśliwienia wróżą nam ich słodkie tony!
W balsamicznej ciszy nocy,
Gdy powietrze pierś ich trąca,
Dźwięczą płynne, złote dźwięki
W jeden ton,
W jeden lotny ton piosenki,
Jak turkawki pieśń, co tęskni, patrząc w bladą twarz
Do niebiańskich stron! miesiąca,
Z różnodźwięcznych tych gardzieli,
Tryska jakaś melodyjna pieśń w weselnej dziewic bieli,
Jakże drga,
Jakże trwa
Na przyszłości dni!
Jakże śpiewa o porwaniu,
O porwaniu, całowaniu,
Jak czarownie brzmi!
Kołujące, wirujące,
Kołysane, rozśpiewane,
Dzwonią, dzwonią dzwony
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Całujące, zgodnie brzmiące, ach, te złote dzwony!
Hej, na trwogę dzwonią dzwony,
Spiżowe dzwony!
Jakiż dziki świat alarmu wróży nam ich jęk wzburzony,
Śród groźnego nocy cienia,
Jakże wyją z przerażenia!
Od tej grozy słów im brak,
One mogą tylko tak
Wyć, jak wicher rozstrojony
W swojem gromkiem przyzywaniu na ten krwawy blask pożaru,
I w szalonym rozhukaniu na ten głuchy szał pożaru,
Który w dymie, który w skrach,
Pośród gwaru i rozgnaru,
Jakby żądze swe ponure,
Chciał w niebiosa słać i w chmurę
I w piekielnych swoich snach,
Jakby dziś lub nigdy już
Chciał rakieta krwawych róż
Na miesięcznych zasiąść mgłach!
Ach, te dzwony, dzwony, dzwony,
Jak nam dźwięk ich rozstrojony,
Śpiewa hymn rozpaczy!
Jakże wyją, a skowyczą,
Jakże syczą, huczą, ryczą,
By grom armat i kartaczy!
Jaka dzika groza płonie
W rozhukanem, rozdyszanem, powietrznianem łonie!
Ale ucho czuje już
Z tego jęku,
Z tego szczęku,
Że ucicha klęska już.
Ale ucho słyszy już,
Z tego blasku,
Z tego wrzasku
Że omdlewa klęska już.
Bo zemdlone, uciszone, rozgniewane dzwonią, dzwony.
Dzwony, dzwony, dzwony, dzwony.
Dzwony,
Te huczące, te wyjące, te spiżowe dzwony!
Hej, na pogrzeb dzwonią dzwony,
Żelazne dzwony!
Jakąż pieśń nam uroczystą ich poważne wróżą tony,
Śród nocnego, śród milczenia,
Jakże huczą z przerażenia,
Ach, bo każdy, każdy dźwięk
Który drży,
Śród ich rdzy,
To śmiertelny jęk!
A ci wszyscy śmiertelnicy,
Co mieszkają w tej dzwonnicy,
Samotnicy!
Kiedy dzwonią straszne dzwony,
W monotonii zakwefionej,
Czują glorię, co na czoła
Im nakłada biała, święta,
Wniebowzięta dłoń anioła!
To nie męże, ni kobiety —
To nie ludzie, ni zwierzęta,
To są duchy, to szkielety!
A ich królem któż jest?... On!
Ten co bije, bije w dzwon —
W pogrzebowy bije dzwon;
Zgon!
Ach, jak jego pierś wesoła,
Gdy peanem brzmią mu dzwony.
Jak on tańczy, jak on woła,
Jak on trzyma takt muzyczny,
Niby wielki hymn runiczny.
Gdy peanem brzmią mu dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Jak on trzyma takt muzyczny,
Gdy wydzwania zgony, zgony,
Niby wielki hymn runiczny,
Gdy wyjące wyją dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Gdy jęczące jęczą dzwony,
Dzwony, dzwony, dzwony,
Dzwony,
Te płaczące, grobem tchnące, te żelazne dzwony!
Edgar Allan Poe
deszcz jesienny. . .
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Leopold Staff (z tomu Dzień duszy, 1903)
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich młodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Leopold Staff (z tomu Dzień duszy, 1903)
01 lipca 2011
Niebo złote ci otworzę. . .
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal - różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
15 VI 1943
Krzysztof Kamil Baczyński (z tomu Śpiew z pożogi, 1947)
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
zielonymi listeczkami,
śpiewem jezior, zmierzchu graniem,
aż ukaże jądro mleczne
ptasi świt.
Ziemię twardą ci przemienię
w mleczów miękkich płynny lot,
wyprowadzę w rzeczy cienie,
które prężą się jak kot,
futrem iskrząc zwiną wszystko
w barwy burz, w serduszka listków,
w deszczów siwy splot.
I powietrza drżące strugi
jak z anielskiej strzechy dym
zmienię ci w aleje długie,
w brzóz przejrzystych śpiewny płyn,
aż zagrają jak wiolonczel
żal - różowe światła pnącze,
pszczelich skrzydeł hymn.
Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył.
15 VI 1943
Krzysztof Kamil Baczyński (z tomu Śpiew z pożogi, 1947)
29 czerwca 2011
bez ciebie. . .
Nudno jest tu bez ciebie. Nudno do obłędu!
Jestem jeszcze wraz z wiewiórką i pieskiem,
Piszę, czytam i palę, wciąż mam oczy niebieskie,
Lecz to wszystko tylko siłą rozpędu.
Wciąż jeszcze świt jest szary, zmierzch niebiesko -złoty,
Dzień przechodzi na jedną, noc na drugą stronę
I róże zakwitają bez wielkiej ochoty:
Bo tak są już przyzwyczajone.
A jednak świat się skończył. Czy wy rozumiecie?
Świata nie ma i ja go nie stworzę.
Czas jest równy i cichy. Lecz czekajcie... może -
Może ja jestem już na tamtym świecie?
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Jestem jeszcze wraz z wiewiórką i pieskiem,
Piszę, czytam i palę, wciąż mam oczy niebieskie,
Lecz to wszystko tylko siłą rozpędu.
Wciąż jeszcze świt jest szary, zmierzch niebiesko -złoty,
Dzień przechodzi na jedną, noc na drugą stronę
I róże zakwitają bez wielkiej ochoty:
Bo tak są już przyzwyczajone.
A jednak świat się skończył. Czy wy rozumiecie?
Świata nie ma i ja go nie stworzę.
Czas jest równy i cichy. Lecz czekajcie... może -
Może ja jestem już na tamtym świecie?
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
28 czerwca 2011
świat umieliśmy kiedyś na wyrywki. . .
Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki:
- był tak mały, że się mieścił w uścisku dwu rąk,
tak łatwy, że się dawał opisać uśmiechem,
tak zwykły, jak w modlitwie echo starych prawd
Nie witała historia zwycięską fanfarą:
- sypnęła w oczy brudny piach.
Przed nami były drogi dalekie i ślepe,
zatrute studnie, gorzki chleb.
Nasz łup wojenny to wiedza o świecie:
- jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk,
tak trudny, że się daje opisać uśmiechem,
tak dziwny, jak w modlitwie echo starych prawd.
Wisława Szymborska (z niewydanego zbioru, 1945)
- był tak mały, że się mieścił w uścisku dwu rąk,
tak łatwy, że się dawał opisać uśmiechem,
tak zwykły, jak w modlitwie echo starych prawd
Nie witała historia zwycięską fanfarą:
- sypnęła w oczy brudny piach.
Przed nami były drogi dalekie i ślepe,
zatrute studnie, gorzki chleb.
Nasz łup wojenny to wiedza o świecie:
- jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk,
tak trudny, że się daje opisać uśmiechem,
tak dziwny, jak w modlitwie echo starych prawd.
Wisława Szymborska (z niewydanego zbioru, 1945)
znowu pragnę ciemnej miłości. . .
znowu pragnę ciemnej miłości
miłości która zabija
tak o śmierć modli się
skazany
przyjdź dobra śmierci
rozrzutna bądź jak noc sierpniowa
bądź ciepła
dotknij mnie lekko
odkąd poznałam jej prawdziwe imię
przygotowuję moje serce
na ostatni urwany
wstrząs
Halina Poświatowska
22 czerwca 2011
robotnicy. . .
Już nie było widać naszego mostu; został na równinie i przydymiły go opary mgieł. Wtedy zrozumiałem, że most ten - jest już tylko wspomnieniem. I ci, którzy będą po nim jeździć i chodzić, nigdy nie dowiedzą się, że ten most jest tylko naszym mostem. Płakaliśmy. Płakaliśmy wszyscy; miałem wtedy dwadzieścia lat i płakałem także, choć nie za dobrze wiedziałem dlaczego. Brakowało mi czegoś, co pozwoliłoby mi zrozumieć jasno i czysto nasze łzy. Bo dziś wiem już, że często najbardziej kochamy tych ludzi, te sprawy i te rzeczy, od których bieg życia każe nam odchodzić - nieraz na zawsze.
1955
1955
Marek Hłasko (fragment opowiadania Robotnicy, 1956)
20 czerwca 2011
żołnierz. . .
- W batalionie mieliśmy jednego takiego; był chłopem i marzył tylko o
tym, aby powrócić i uprawiać nadal swoją ziemię. Wszyscy wiedzieli o
nim, że się boi. On się bardzo bał i jego strach działał na innych; to
uczucie jest zaraźliwsze od tyfusu i trudniej się potem z tego wyleczyć.
Kiedyś słyszałem, jak po cichu życzono mu śmierci, i dopiero dzisiaj
rozumiem, że było to okrutne; wtedy jednak pragnąłem żyć, a ten człowiek
niósł w sobie śmierć. On się bał, bał się tak, że przez cały czas miał
białe oczy. A przecież zginął jak bohater, ba, jak batalion bohaterów!
Pewnego razu szliśmy przez wieś. Uciekali zewsząd ludzie, wozy były
załadowane, pędzono bydło, wieziono starców i chorych, którzy umierali
na wozach; pamiętam jednego człowieka: niósł na ramieniu pług.
Odchodzili zostawiając całe domy i nietkniętą ziemię; tam, gdzieśmy się
bili dotychczas, z domów nie zostało ani śladu, a ziemia była zryta po
trzykroć. Tutaj pozostawała nietknięta; rosło na niej kiełkujące zboże.
Rozumiesz? Cofamy się; on wiedział, że ziemię tę oddajemy na razie bez
walki, a ci, którzy tu przyjdą po nas, zatrują ją i zgwałcą. Wtedy w tym
żołnierzu obudził się gniew. A przecież nie był to nasz kraj, było to
bardzo daleko stąd. Ten żołnierz tam został, ale bił się jak diabeł, jak
sto diabłów. Pamiętam, że nazywaliśmy go Grzesiem; nawet nie wiem, jak
nazywał się naprawdę...
Marek Hłasko (fragment opowiadania Żołnierz, 1956)
namiętności. . .
Z niego już nic nie będzie, prawda? - zapytała siostra. Podeszła do doktora i pochyliła się obok niego nad umierającym. Swym ramieniem dotknęła barku lekarza i ten odsunął się.
- Nie - powiedział.
- Umrze?
- Na pewno.
- Jeszcze dziś?
- Niedługo. Godzina, może jeszcze wcześniej.
- Dlaczego on to zrobił? Jak pan myśli?
- Nic nie myślę - powiedział doktor. Wyprostował się; był wysoki i szczupły, biały fartuch dodawał zmęczenia jego ostrej twarzy. Przesunął ręką po czole: - Nigdy się tego nie dowiesz.
- Strach? - powiedziała siostra składająca strzykawki do niklowego pudełeczka. - Może się czegoś bał? Może mu coś groziło? Albo zrobił coś złego...
Patrzyła na doktora ze skupieniem; oczy miała niebieskie i czyste, bardzo duże. "Lalka - pomyślał z niechęcią. - Porcelanowa lalka..." Żachnął się.
- Chciałabyś jednym słowem wyjaśnić klęskę cudzego życia - powiedział z gniewem odwracając się do niej plecami. - To niemożliwe. Podszedł do okna i odsunął firankę; chciwie przytulił czoło do szyby i odetchnął głęboko. Widział w szybie niewyraźne odbicie swojej twarzy; wytężył wzrok i starał się dojrzeć jak najwięcej. Noc była jasna i mroźna; na środku szklanego nieba tkwił nieruchomy, dziwnie cienki księżyc; w jego blasku oszronione drzewa na szpitalnym podwórku wyglądały teatralnie i drażniąco. Wiatry mknęły w górze szlakami gwiazd, ciemna ziemia skuta była mrozem i lodem. "Jeśli się nie ociepli - pomyślał z wściekłością doktor - to wszystkich nas szlag trafi w tej dziurze". Odwrócił się i powiedział do siostry:
- Zobacz, czy jest jeszcze trochę kawy.
- Nie - powiedział.
- Umrze?
- Na pewno.
- Jeszcze dziś?
- Niedługo. Godzina, może jeszcze wcześniej.
- Dlaczego on to zrobił? Jak pan myśli?
- Nic nie myślę - powiedział doktor. Wyprostował się; był wysoki i szczupły, biały fartuch dodawał zmęczenia jego ostrej twarzy. Przesunął ręką po czole: - Nigdy się tego nie dowiesz.
- Strach? - powiedziała siostra składająca strzykawki do niklowego pudełeczka. - Może się czegoś bał? Może mu coś groziło? Albo zrobił coś złego...
Patrzyła na doktora ze skupieniem; oczy miała niebieskie i czyste, bardzo duże. "Lalka - pomyślał z niechęcią. - Porcelanowa lalka..." Żachnął się.
- Chciałabyś jednym słowem wyjaśnić klęskę cudzego życia - powiedział z gniewem odwracając się do niej plecami. - To niemożliwe. Podszedł do okna i odsunął firankę; chciwie przytulił czoło do szyby i odetchnął głęboko. Widział w szybie niewyraźne odbicie swojej twarzy; wytężył wzrok i starał się dojrzeć jak najwięcej. Noc była jasna i mroźna; na środku szklanego nieba tkwił nieruchomy, dziwnie cienki księżyc; w jego blasku oszronione drzewa na szpitalnym podwórku wyglądały teatralnie i drażniąco. Wiatry mknęły w górze szlakami gwiazd, ciemna ziemia skuta była mrozem i lodem. "Jeśli się nie ociepli - pomyślał z wściekłością doktor - to wszystkich nas szlag trafi w tej dziurze". Odwrócił się i powiedział do siostry:
- Zobacz, czy jest jeszcze trochę kawy.
Marek Hłasko (fragment opowiadania Namiętności ze zbioru Pierwszy krok w chmurach, 1956)
17 czerwca 2011
piosenko moja. . .
Piosenko moja cicha,
Jedyne szczęście moje
Na twardym świecie!
Słodziej wiew pól nie wzdycha
Ani rozkoszniej szumią ciemnoleśne zdroje,
Ni wonniej pachnie kwiecie.
Piosenko moja słodka,
Jedyna ma miłości,
Bo mnie minęła
I nigdy już nie spotka
Tamta druga, co ziemię zmienia w Raju włości
I w Raju się poczęła.
Piosenko moja jasna,
Jedyne moje mienie
I me bogactwo!
Z tobą mi izba ciasna
Jest szersza niźli komnat królewskich sklepienie,
Niż dumne berła władztwo.
Piosenko moja prosta,
Jedyne moje zdrowie
I ducha siło!
Czym ból i losu chłosta,
Gdy przez ciebie w wieczystej odżywam odnowie
Nad zmarłych snów mogiłą?
Piosenko moja wierna,
Jedyna moja cnoto,
Bo nie mam innych...
Jak siostra miłosierna,
Ty mnie przed sądem Boga zbawisz swą tęsknotą
Spośród najbardziej winnych!
Leopold Staff
Jedyne szczęście moje
Na twardym świecie!
Słodziej wiew pól nie wzdycha
Ani rozkoszniej szumią ciemnoleśne zdroje,
Ni wonniej pachnie kwiecie.
Piosenko moja słodka,
Jedyna ma miłości,
Bo mnie minęła
I nigdy już nie spotka
Tamta druga, co ziemię zmienia w Raju włości
I w Raju się poczęła.
Piosenko moja jasna,
Jedyne moje mienie
I me bogactwo!
Z tobą mi izba ciasna
Jest szersza niźli komnat królewskich sklepienie,
Niż dumne berła władztwo.
Piosenko moja prosta,
Jedyne moje zdrowie
I ducha siło!
Czym ból i losu chłosta,
Gdy przez ciebie w wieczystej odżywam odnowie
Nad zmarłych snów mogiłą?
Piosenko moja wierna,
Jedyna moja cnoto,
Bo nie mam innych...
Jak siostra miłosierna,
Ty mnie przed sądem Boga zbawisz swą tęsknotą
Spośród najbardziej winnych!
Leopold Staff
16 czerwca 2011
rozstanie jest ptakiem. . .
Rozstanie jest ptakiem
który rozpostarł pióra
ode mnie do ciebie
wszystkie pióra są ciemne
wszystkie dni
bez ciebie
noce drżą
rozsypane pióra
po niebie
kiedy przyjdziesz
złote pióra zbiegną się w słońce
umrze ptak
Halina Poświatowska
no i co o niej wiesz. . .
no i co o niej wiesz
o niej która ma włosy
zaledwie sięgające stóp twoich
której oczy
powiększone kredką jak miłością
świecą na firmamencie
twego płaskiego nieba
nie dorosłeś
do pięt jej urody
i tylko gdy śpisz
przeciągając ramiona - ogromny
ona maleje nagle
by wejść
we wnętrze twojej zaciśniętej dłoni
Halina Poświatowska
o niej która ma włosy
zaledwie sięgające stóp twoich
której oczy
powiększone kredką jak miłością
świecą na firmamencie
twego płaskiego nieba
nie dorosłeś
do pięt jej urody
i tylko gdy śpisz
przeciągając ramiona - ogromny
ona maleje nagle
by wejść
we wnętrze twojej zaciśniętej dłoni
Halina Poświatowska
14 czerwca 2011
przypowieść. . .
Rybacy wyłowili z głębiny butelkę. Był w niej papier, a na nim
Takie były słowa: "Ludzie, ratujcie! Jestem tu, ocean mnie
wyrzucił na bezludna wyspę. Stoję na brzegu i czekam pomocy.
Spieszcie się, jestem tu!"
- brakuje daty. Pewnie już za późno. Butelka mogła długo
pływać w morzu- powiedział rybak pierwszy.
- i miejsce nie zostało oznaczone. Nawet ocean nie wiadomo
który- powiedział rybak drugi.
- ani za późno, ani za daleko. Wszędzie jest wyspa Tu-
- powiedział rybak trzeci.
Zrobiło się nieswojo, zapadło milczenie. Prawdy ogólne mają
to do siebie
Wisława Szymborska(z tomu Sól, 1962)
Takie były słowa: "Ludzie, ratujcie! Jestem tu, ocean mnie
wyrzucił na bezludna wyspę. Stoję na brzegu i czekam pomocy.
Spieszcie się, jestem tu!"
- brakuje daty. Pewnie już za późno. Butelka mogła długo
pływać w morzu- powiedział rybak pierwszy.
- i miejsce nie zostało oznaczone. Nawet ocean nie wiadomo
który- powiedział rybak drugi.
- ani za późno, ani za daleko. Wszędzie jest wyspa Tu-
- powiedział rybak trzeci.
Zrobiło się nieswojo, zapadło milczenie. Prawdy ogólne mają
to do siebie
Wisława Szymborska(z tomu Sól, 1962)
31 maja 2011
ty jesteś moje hobby. . .
Ty jesteś moje hobby
Nie jesteś żadna Tosca,
Nie Basia Kwiatkowska,
Lecz kiedy cię ujrzałem to był szok.
Wydałem jęk: "O rany!"
Westchnąłem zakochany
I tak do ciebie wzdycham cały rok.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
I a wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie"?
Nie jestem kubek w kubek
Jak Gustaw Holoubek,
Nie jestem też Wołłejko ani Łącz.
Lecz jedno wiedz niezbicie,
Że kocham cię nad życie
Więc serce swoje z moim złącz.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
Ja wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie".
Na "nie" to ja od biedy
Mam panią Kennedy,
Nie kochasz mnie to trudno, szkoda słów.
Odpływam w siną dal, bo
Jak mówią: albo - albo,
Odpływam... Lecz nazajutrz wracam znów.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
Ja wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie".
Jan Brzechwa
Nie jesteś żadna Tosca,
Nie Basia Kwiatkowska,
Lecz kiedy cię ujrzałem to był szok.
Wydałem jęk: "O rany!"
Westchnąłem zakochany
I tak do ciebie wzdycham cały rok.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
I a wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie"?
Nie jestem kubek w kubek
Jak Gustaw Holoubek,
Nie jestem też Wołłejko ani Łącz.
Lecz jedno wiedz niezbicie,
Że kocham cię nad życie
Więc serce swoje z moim złącz.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
Ja wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie".
Na "nie" to ja od biedy
Mam panią Kennedy,
Nie kochasz mnie to trudno, szkoda słów.
Odpływam w siną dal, bo
Jak mówią: albo - albo,
Odpływam... Lecz nazajutrz wracam znów.
Ty jesteś moje hobby
Innymi słowy - bzik!
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
Że tylko ty lub nikt?
Kto inny znaczki zbiera,
Poluje, gra w pokera,
Lecz to nie nęci mnie.
Ja wciąż o tobie śnię.
Ty jesteś moje hobby,
Bez ciebie serce schnie.
Ach, co się wtedy robi,
Gdy ma się takie hobby,
A hobby mówi: "nie".
Jan Brzechwa
26 maja 2011
pewna otucha. . .
(...) firmament był czysty i pogodny, na wprost okna migotała samotna gwiazda. Czyż nie tkwiła pewna otucha choćby w tym, że jeden z jej promieni przeznaczony był dla celi (...)?
Gustaw Herling-Grudziński
(fragment opowiadania Wieża ze zbioru Wieża i inne opowiadania, 1988)
24 maja 2011
pójdziemy razem. . .
Patrzysz mi w oczy moim snem o tobie,
Milczysz milczeniem, co jest mą tęsknotą,
A jak dwa wrogi - nasze dłonie obie,
Z dala od siebie, w uścisk się nie plotą.
W jedną nam drogę iść: w miłość! A oto
Ni ty, ni ja się w drogę nie sposobię...
Słowo - a spadną więzy, co nas gniotą;
Jednak stoimy niemi, w szat żałobie.
Bo tam w kwiecistym szczęścia uroczyszczu
Dziki o ciebie wiodłem bój... Dziś w zgliszczu
Spalone, martwe, puste moje właście.
Musim zaludnić sobą straszne głusze,
A droga wiedzie tam przez dwie przepaście:
Przez moją duszę i przez twoją duszę...
Leopold Staff
Milczysz milczeniem, co jest mą tęsknotą,
A jak dwa wrogi - nasze dłonie obie,
Z dala od siebie, w uścisk się nie plotą.
W jedną nam drogę iść: w miłość! A oto
Ni ty, ni ja się w drogę nie sposobię...
Słowo - a spadną więzy, co nas gniotą;
Jednak stoimy niemi, w szat żałobie.
Bo tam w kwiecistym szczęścia uroczyszczu
Dziki o ciebie wiodłem bój... Dziś w zgliszczu
Spalone, martwe, puste moje właście.
Musim zaludnić sobą straszne głusze,
A droga wiedzie tam przez dwie przepaście:
Przez moją duszę i przez twoją duszę...
Leopold Staff
18 maja 2011
kowal. . .
Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
Leopold Staff (z tomu Sny o potędze,1901)
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
Leopold Staff (z tomu Sny o potędze,1901)
02 maja 2011
hymn do trójcy św. . .
Już słońce wschodzi ogniste
Ty jedność, światło wieczyste
W sercach naszych, Trójco Święta
Rozlej miłość niepojętą
Ciebie my z rana wielbimy
Ciebie wieczorem prosimy
Racz to sprawić byśmy Ciebie
Z Świętymi chwalili w niebie.
Ojcu razem i Synowi
świętemu także duchowi
Jak była, tak niechaj wszędzie
Wieczna chwała zawsze będzie.
Amen
01 maja 2011
hymn. . .
Smutno mi, Boże! - Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!Jak puste kłosy z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu...
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski...
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!
Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!
Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom;
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił popiołom...
Więc że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!
Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień... a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie...
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący - marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Pisałem o zachodzie słońca na morzu przed Aleksandrią.
[19 października 1836 r.]
Juliusz Słowacki
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!Jak puste kłosy z podniesioną głową
Stoję rozkoszy próżen i dosytu...
Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,
Ciszę błękitu.
Ale przed Tobą głąb serca otworzę,
Smutno mi, Boże!
Jako na matki odejście się żali
Mała dziecina, tak ja płaczu bliski,
Patrząc na słońce, co mi rzuca z fali
Ostatnie błyski...
Choć wiem, że jutro błyśnie nowe zorze,
Smutno mi, Boże!
Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,
Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,
Widziałem lotne w powietrzu bociany
Długim szeregiem.
Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,
Smutno mi, Boże!
Żem często dumał nad mogiłą ludzi,
Żem prawie nie znał rodzinnego domu,
Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi
Przy blaskach gromu,
Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,
Smutno mi, Boże!
Ty będziesz widział moje białe kości
W straż nie oddane kolumnowym czołom;
Alem jest jako człowiek, co zazdrości
Mogił popiołom...
Więc że mieć będę niespokojne łoże,
Smutno mi, Boże!
Kazano w kraju niewinnej dziecinie
Modlić się za mnie co dzień... a ja przecie
Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,
Płynąc po świecie...
Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,
Smutno mi, Boże!
Na tęczę blasków, którą tak ogromnie
Anieli twoi w niebie rozpostarli,
Nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie
Patrzący - marli.
Nim się przed moją nicością ukorzę,
Smutno mi, Boże!
Pisałem o zachodzie słońca na morzu przed Aleksandrią.
[19 października 1836 r.]
Juliusz Słowacki
28 marca 2011
lęk przed życiem. . .
Lęk przed życiem - to negacja szczęścia i piękna z tego powodu, że związane są z nimi udręka i ból.
Johan Huizinga (z książki Jesień średniowiecza, 1919)
kartoteka. . .
CHÓR STARCÓW
Rób coś, ruszaj się, myśl.
Ona sobie leży, a czas leci.
Bohater nakrywa twarz gazetą.
Mów coś, rób coś,
posuwaj akcję,
w uchu chociaż dłub!
Bohater milczy.
Nic się nie dzieje.
Co to znaczy?
BOHATER
Dajcie mi spokój.
CHÓR STARCÓW
Dzięki Bogu, nie śpi.
BOHATER
Mówicie, że muszę coś robić? Nie wiem... (ziewa) może...
CHÓR STARCÓW
On znów zasypia, wielkie nieba!
Bez mąki przecież nie ma chleba.
W teatrze trzeba grać,
tu musi się coś dziać!
BOHATER
A czy wystarczy, gdy bohater drapie się w głowę, patrzy w
ścianę?
CHÓR STARCÓW
To już coś jest.
BOHATER
Nic mi się nie chce.
CHÓR STARCÓW
Toć nawet u Becketta
ktoś gada, czeka, cierpi, śni,
ktoś płacze, kona, pada, bździ.
Rusz się, inaczej teatr zgubisz.
BOHATER
Cyrk pcheł wystawia dziś "Hamleta",
dajcie mi spokój,
ja odchodzę...
CHÓR STARCÓW
Stój!
BOHATER
Odchodzę.
CHÓR STARCÓW
Gdzie?
BOHATER
Na stronę.
CHÓR STARCÓW
On się upił.
BOHATER
Głupi, dajcie mi spać.
CHÓR STARCÓW
Ty znów zasypiasz.
Co to znaczy?
BOHATER
Ja z nimi skończę! Bierze ze stołu ostry kuchenny nóż, podchodzi do Starców, którzy siedzą nieruchomo. Bohater przebija dwóch Starców, trzeciemu urzyna głowę. Układa teraz Chór na podłodze. Bohater siada na łóżku. Uśmiecha się od widowni. Myje ręce. Chodzi wzburzony po pokoju. Zaczyna nawet biegać. Przystaje. Uderza siebie dłonią w prawy i lewy policzek. Podchodzi do ściany. Opiera ręce o ścianę. Widzisz głupcze! No, przebij głową. Wal. Gdzie ty właściwie idziesz? Gdzie? Do tej idiotki?! Do szpitala, do ludzkości, do lodówki, do łososi, do wódeczki, do udka, do nóżki dwudziestoletniej, do cycuszka. Widzisz, no! Na, gryź, gryź własne palce. To dobry pokarm. Wszystko umiera pod twoją ręką, bo nie wierzysz. Osiołku, gdzie leziesz? Leziesz już 38 lat. Do słońca? Do prawdy? Do ściany. Stoję pod ścianą. Bracia moi, moje pokolenie! Do was mówię. Nie mogą nas zrozumieć, młodzi i starzy! (Bohater odwraca się do widowni) Jak to się stało?! Nie mogę zrozumieć. Byłem przecież i we mnie było dużo różnych rzeczy, a teraz tu nic nie ma. Tu. Tu! Nie trzeba! Nie zawiązywać! Nie trzeba zawiązywać oczu! (cisza) Chcę patrzeć do końca. Do pokoju wchodzi młoda, ładna dziewczyna. Sweterek. Obcisłe spodnie. Jakaś torebka, pismo, książka, jabłko. Dziewczyna przechodzi raz i drugi. Jest to tak zwana "babka na medal". Siada przy stole. Przegląda gazetę. Czesze się. Wyciąga lusterko itd., itp. Zwraca się do Bohatera.
Rób coś, ruszaj się, myśl.
Ona sobie leży, a czas leci.
Bohater nakrywa twarz gazetą.
Mów coś, rób coś,
posuwaj akcję,
w uchu chociaż dłub!
Bohater milczy.
Nic się nie dzieje.
Co to znaczy?
BOHATER
Dajcie mi spokój.
CHÓR STARCÓW
Dzięki Bogu, nie śpi.
BOHATER
Mówicie, że muszę coś robić? Nie wiem... (ziewa) może...
CHÓR STARCÓW
On znów zasypia, wielkie nieba!
Bez mąki przecież nie ma chleba.
W teatrze trzeba grać,
tu musi się coś dziać!
BOHATER
A czy wystarczy, gdy bohater drapie się w głowę, patrzy w
ścianę?
CHÓR STARCÓW
To już coś jest.
BOHATER
Nic mi się nie chce.
CHÓR STARCÓW
Toć nawet u Becketta
ktoś gada, czeka, cierpi, śni,
ktoś płacze, kona, pada, bździ.
Rusz się, inaczej teatr zgubisz.
BOHATER
Cyrk pcheł wystawia dziś "Hamleta",
dajcie mi spokój,
ja odchodzę...
CHÓR STARCÓW
Stój!
BOHATER
Odchodzę.
CHÓR STARCÓW
Gdzie?
BOHATER
Na stronę.
CHÓR STARCÓW
On się upił.
BOHATER
Głupi, dajcie mi spać.
CHÓR STARCÓW
Ty znów zasypiasz.
Co to znaczy?
BOHATER
Ja z nimi skończę! Bierze ze stołu ostry kuchenny nóż, podchodzi do Starców, którzy siedzą nieruchomo. Bohater przebija dwóch Starców, trzeciemu urzyna głowę. Układa teraz Chór na podłodze. Bohater siada na łóżku. Uśmiecha się od widowni. Myje ręce. Chodzi wzburzony po pokoju. Zaczyna nawet biegać. Przystaje. Uderza siebie dłonią w prawy i lewy policzek. Podchodzi do ściany. Opiera ręce o ścianę. Widzisz głupcze! No, przebij głową. Wal. Gdzie ty właściwie idziesz? Gdzie? Do tej idiotki?! Do szpitala, do ludzkości, do lodówki, do łososi, do wódeczki, do udka, do nóżki dwudziestoletniej, do cycuszka. Widzisz, no! Na, gryź, gryź własne palce. To dobry pokarm. Wszystko umiera pod twoją ręką, bo nie wierzysz. Osiołku, gdzie leziesz? Leziesz już 38 lat. Do słońca? Do prawdy? Do ściany. Stoję pod ścianą. Bracia moi, moje pokolenie! Do was mówię. Nie mogą nas zrozumieć, młodzi i starzy! (Bohater odwraca się do widowni) Jak to się stało?! Nie mogę zrozumieć. Byłem przecież i we mnie było dużo różnych rzeczy, a teraz tu nic nie ma. Tu. Tu! Nie trzeba! Nie zawiązywać! Nie trzeba zawiązywać oczu! (cisza) Chcę patrzeć do końca. Do pokoju wchodzi młoda, ładna dziewczyna. Sweterek. Obcisłe spodnie. Jakaś torebka, pismo, książka, jabłko. Dziewczyna przechodzi raz i drugi. Jest to tak zwana "babka na medal". Siada przy stole. Przegląda gazetę. Czesze się. Wyciąga lusterko itd., itp. Zwraca się do Bohatera.
Tadeusz Różewicz (fragment dramatu Kartoteka, 1961)
26 marca 2011
św. franciszek. . .
Nocą białą, gdy księżyc szybuje na chmurach jak gacek,
odpływają dęby zielone przez martwe wyręby widzeń.
Za polaną szeroką jak echo się zaczaj
i słuchaj słów miarowych nocy.
Przez kartofliska dymiące w zamglonym miesiącu
zobaczysz pochód świętego idący w takt wierzby:
fale królików leśnych, same w szeleście gorącym,
psy oniemiałe nocą i konie błyszczące.
A na kołyskach świerków
skowronki osiadające w ławice świergotów.
Zobaczysz oślizłość księżyca jak pnącze
i pochylone jelenie, które zbierają w oczy żywe złoto.
Zobaczysz
w rękach niesie ciszę pełną zieleni
i gaj pełen czerstwych gwiazd - jabłek,
noc uśpioną brzękiem rytmicznych szerszeni
i serce twoje odkryte księżycem.
Niedotykalny idzie pochód jak świ[ę]to codzienne.
Uważaj, żeby echa w kotlinach nie zbudzić.
To idzie świ[ę]ty w czerni przenosząc biel palców.
- Niesie pokój ogromny lasów, zwierząt, ludzi.
lato 39 r.
Krzysztof Kamil Baczyński
odpływają dęby zielone przez martwe wyręby widzeń.
Za polaną szeroką jak echo się zaczaj
i słuchaj słów miarowych nocy.
Przez kartofliska dymiące w zamglonym miesiącu
zobaczysz pochód świętego idący w takt wierzby:
fale królików leśnych, same w szeleście gorącym,
psy oniemiałe nocą i konie błyszczące.
A na kołyskach świerków
skowronki osiadające w ławice świergotów.
Zobaczysz oślizłość księżyca jak pnącze
i pochylone jelenie, które zbierają w oczy żywe złoto.
Zobaczysz
w rękach niesie ciszę pełną zieleni
i gaj pełen czerstwych gwiazd - jabłek,
noc uśpioną brzękiem rytmicznych szerszeni
i serce twoje odkryte księżycem.
Niedotykalny idzie pochód jak świ[ę]to codzienne.
Uważaj, żeby echa w kotlinach nie zbudzić.
To idzie świ[ę]ty w czerni przenosząc biel palców.
- Niesie pokój ogromny lasów, zwierząt, ludzi.
lato 39 r.
Krzysztof Kamil Baczyński
hymn św. franciszka z asyżu. . .
Bądź pochwalony, Rozdawco Cierpienia!
Ręceś mi przekłuł i nogi
i krew mi cieknie z głowy,
a oto z Krzyża
zstępuje ku mnie w przechwalebnych ogniach
biały Serafin
i radość w serce mi leje,
i z duszy śpiewne wytwarza narzędzie,
ażebym śpiewał i grał,
ażebym sławił i wielbił
Rozdawcę bolesnych stygmatów,
z których się rodzi Wesele
i Miłość...
I śpiewam, i gram
do wtóru anielskich zastępów,
mogących patrzeć w oblicze
Twórcy...
I śpiewam: bądź pochwalony!
A wy, stworzenia boże, słuchajcie mej pieśni
i chwalcie razem ze mną Tego, co was kocha.
Ty, słońce, przede wszystkim, zestrój swoje blaski
w hymn płomienisty,
albowiem przezeń nam świecisz
i przezeń siewców rozbudzasz,
ażeby ziarno siewali
na sytny chleb Ducha...
Długomci-ć czekał na przedwieczne Słowo,
jakkolwiek we mnie było i poza mną,
we wszystkich drzewach i we wszystkich trawach,
w wszystkich jasnościach i wszystkich ciemnościach,
w róży i lilii,
w robaku i płazie,
w głębinach wody i w górach pustynnych,
w płaczu, nadziei, w uciesze i trwodze.
Długomci-ć czekał, albowiem me plecy
okrywał jedwab i pasem błyszczącym
były ściągnięte me biodra,
i drogocenne trzewiki
chroniły stopy me,
aby ich piasek nie zbrudził,
po którym stąpa — człowiek.
Długomci-ć czekał, o Panie,
żądny się oprzeć na Twojej światłości,
albowiem w ręku moim była laska,
w kosztowny metal okuta,
a zaś w marzeniach sięgałem po berło,
by rozkazywać wszystkiemu, co żyje.
A oto dzisiaj spłynął na mnie zdrój
Łaski,
iż mogę
z wyciągniętymi rękoma
patrzeć w Krzyż
i z ran rozkosznych przelewać
krew.
I widzę twarz Serafina,
całą w ognistych rozbłyskach,
i słucham wiewu, któryś dał nam, Panie,
abyśmy przezeń rozumieli tchnienie
Twojej Istoty!...
I słucham szeptów, któreś dał nam, Panie,
w eukaliptowych koronach,
w cichych gałęziach oliwek i pinij,
byśmy w nich mieli oddźwięk tajemnicy
Twojego Bytu!
I słucham dzwonu, jak dzwoni
w sferach powietrznych, pełnych Twego Ducha,
wzywając ludzi i głazy,
i ryby w rzece, i ptactwo,
nim jeszcze zaśnie po gniazdach,
i mchy na dachach, i zielsko w szczelinach
zwalonych bramie i schodów,
i te różowe cyprysy
na świętym miejscu umarłych,
i kości, złożone w ziemi:
aby ci bracia moi i me siostry
zmówili pacierz wieczorny,
aby na jego rozbrzmieniach,
na śpiewnych rozlewach dzwonu,
płynęli duchem ku Tobie...
Raduj się, serce, weselem
twojego Zbawcy!
Dzwoń, szumiej i szeptaj poszumem,
szeptem i dźwiękiem okręgów,
boś oto cząstką ich serca,
bo oto przyszło ku tobie
Ocknienie!
O miasto, z zimnych zbudowane głazów,
na których zorza przygasa!
Ciepło jest w tobie i ogień,
albowiem w twoim ubóstwie
kryje się Miłość!...
O moi bracia i siostry
z jarzmem na plecach,
z ciężarem konwi na głowie!
Już ja w rzemiennym przepasaniu swoim
nie mam ci złota ni srebra,
już ja rzuciłem laskę i trzewiki
i spieszę ku wam ubogi,
tylko bogaty tym Słowem,
co mnie przy słońca zachodzie,
przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw
wyrwało z obierzy Zła.
Już ja się nie gnę przed Blichtrem i Próżnią,
lecz idę ku wam, aby jarzmo wasze
wziąć na swe barki
i, konwie wasze dźwigając na głowie,
nierozerwalny zawrzeć ślub
z wyzwalającą Miłością!
Zbliżam się ku wam, pragnąc razem z wami
i razem z wszystkim rodzeństwem,
co kwitnie, pełza, i świeci, i gaśnie,
mężnie anielską oślepiwszy bronią
Centaura Pychy,
zaśpiewać pieśń tę jedyną:
Bądź pozdrowione Cierpienie,
gdyż z ciebie rodzi się Miłość!
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Świecicie nad mrokami mojej siostry ziemi,
co, mając Jutro przed sobą,
nie umie zasnąć w łasce i spokoju,
a tylko w myślach się wije,
jak by, powstawszy rano,
rozpuścić wszystkie swe żądze...
Zazdrość się zerwie
i będzie zazierała pod okna sąsiada,
żali nie bielszy chleb na jego stole...
A potem, przeklinając dzień, który ją zrodził,
pod fartuch schowa garnek z rozżarzonym węglem
i pójdzie go podłożyć między snopy zboża...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Chwalcie wraz ze mną Miłość,
ażeby Chciwość
nie wyciągała pokurczonych palców
po kruszec drogi, schowany w piwnicach
zamków, ujętych w parów i ostrokół...
Albowiem wszystko jest marność,
i blichtrem i próżnią
potęga możnych,
a błogosławion li ten,
który w rzemiennym przepasaniu swoim
nie nosi złota ni srebra,
lecz bosy, z odkrytą głową
idzie pomiędzy swą brać...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Na lśnistych waszych drogach, w tęczach waszych
blasków
rząd apostołów i świętych,
proroków i pustelników
i zachwyconych dziewic,
oczy utkwiwszy w Krzyż,
wyrzeczeń nuci psalm.
I słodkość mają w oczach,
na głowach kwiaty lilij,
krew z nich strumieniem ciecze,
a ręce ich oparte
na przewiązanych słupach,
na rozżarzonych rożnach,
na kołach żelazistych,
na mieczach i toporach,
a z warg im uśmiechniętych
wypływa zbożny psalm.
A tutaj, w mrokach ziemi, śród pałacu Zbytku,
na stopniach bazaltowych, pod urną z porfiru,
ciężki zasypia Przesyt...
O zwisie piersi oparł
obrzękłą twarz i śpi...
Dłoń jego ściska puchar,
z niego się wino leje
na róże, pozrywane w wirydarzu wiosny!
O róże, siostry moje, o najmilsze dzieci
kochającego Twórcy,
co posiał was, by upleść niebiańską koronę
dla Przenajświętszej Panny:
przebaczcie, że was ręce dotknęły nieczyste!
O zbudź się, Grzechu grzechów, i patrzaj: tam Szatan
na barki wziął Rozpustę,
zbiegłą z uścisków twych,
i, skrzydła rozpostarłszy, wzniósł ją nad twój gmach
i rzuca z wysokości, sięgającej niebios,
na wieków wiek zamkniętych, w straszne widmo Sądu.
Słyszę —
anielskie huczą trąby —
widzę —
umarli wstają z grobów,
kłąb ciał w śmiertelnych kurczach
przeklina, ryczy, wzdycha
westchnieniem, od którego ślepnie przerażenie...
Potworne sznury wężów
wpiły się w potępieńców,
a czarny Szatan-zwierz
rozrywa ich widłami
i strąca w piekielny ogień.
A nad ostatnim szczeblem
drabiny Jakubowej,
na chmurze spłomienionej
siadł sprawiedliwy Sędzia
i sądzi złych i dobrych,
i sądzi tak przez wieki, długie, straszne wieki.
Zasię Bóg-Człowiek,
Krzyż dźwigający w jednej,
a drugą na swe blizny wskazując otwarte,
Cierpienia wzywa głosem,
aby ukochać Miłość,
gdyż ona li odwlecze
dzień Sądu...
A na maleńkim ziarnku,
dokąd dotychczas nie dotarły jeszcze
grzmoty anielskich surm,
wykwita kwiat ostatniej,
najhaniebniejszej zbrodni:
tam Chciwość, Pycha, Zazdrość
do walki bratobójczej pogania plemiona.
Widzę —
leje się krew człowieka.
Wilk, szakal i hyjena
rzucają legowiska.
Łuna za łuną bije,
sieroty płaczą głodne
i matka pierś rozrywa.!
Widzę —
kalekom z rąk wyschniętych
na ziemię lecą krokwie,
a starce, bez podpory, daremnie oczyma
szukają oślepłymi, gdzie znaleźć kęs chleba.
A Dżuma, owinięta w szary, długi całun,
przebiega z kosą w ręku zagon za zagonem
i kosi resztę kłosów, których nie stratował
szalony. Miłosierdziu wrogi tabun wojny.
O biedni staruszkowie! o słabe sieroty!
O matki zrozpaczone! do was ci ja idę!
O ziemio, siostro moja, rodzicielko Winy,
do ciebie ja przychodzę bez złota w rzemieniu,
pokorny i ubogi,
tylko bogaty tym Słowem,
co dziś przy słońca zachodzie,
przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw,
stało się dla nas orędziem pokoju!
O ziemio, siostro moja, żądna krwi i hańby,
do ciebie ja przychodzę,
bosy, z odkrytą głową,
i jarzmo twe i grzech twój, i wszystką twą grozę
chcę dźwigać razem z tobą
i razem z tobą śpiewać
przedziwny hymn Miłości,
boć ona li odwlecze
dzień Sądu...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
O róże, które dłonie zrywają nieczyste —
chwalcie wraz ze mną i z wszystkim stworzeniem,
z mym drogim bratem ogniem
i siostrą moją wodą,
z wszystkim, co rośnie i pełza, i kwitnie,
z wszystkim, co szumi i szepce, i dźwięczy,
z wszystkim, co płonie i gaśnie —
chwalcie, chwalcie, chwalcie
sprawiedliwego Sędzię,
który odwlecze dzień Sądu
przez Miłość...
Ręceś mi przekłuł i nogi
i w bok mi włócznię wbiłeś,
a biały twój Serafin
zstępuje ku mnie z Krzyża,
zaś na promiennym obłoku
ptaszęta wiją gniazda
i nucą...
Uciszcie się, ptaszkowie! brat wasz pieśń chce śpiewać,
albowiem serce mu rośnie,
że może cierpieć Cierpieniem,
z którego rodzi się Miłość...
Że wyciągnąwszy ramiona
i zapatrzony w tę jasność,
opływającą ciernie,
zwite na Krzyża wiązaniu,
może dziś słuchać wiewów,
któreś nam dał,
abyśmy przez nie rozumieli tchnienie
Twojej Istoty —
że może słuchać tych szeptów,
któreś nam dał
w eukaliptowych koronach,
w cichych gałęziach oliwek i pinij,
byśmy w nich mieli oddźwięk tajemnicy
Twój ego bytu!...
Lub nie! śpiewajcie wraz ze mną
hymn jaśniejący, jak słońce,
gdy pada na tę łąkę, na złomy te szare,
na moje miasto rodzinne,
na grzbiety tych mgławych gór!
Chwalcie Go razem ze mną,
boć On wam dał skrzydła,
abyście mogły kąpać się w ]
On to wam krągłe dał oczy,
abyście mogły patrzeć na ten Krzyż -
na Serafina twarz!
On wam dal bruzdy i miedze,
krzewinę głogu i wierzchołki drzew,
abyście miały gdzie spocząć!
On ci tak swoim każe świecić żarom,
iżby się ziarna kruszyły
na zapas dla waszych spichlerzy!
Śpiewajcie, braciszkowie, i ty, siostro pszczółko,
i ty, mój świerszczu polny,
i ty, moja muszko,
i ty, mój kwiecie rumianku,
i ty, daleki a głęboki szumie
mojego brata wiatru,
i ty, jedwabny promieniu,
który oprzędzasz ten stok!
I ty, siostro Klaro,
którą wybrałem między niewiastami,
albowiem wdzięczna jesteś i zachodna,
a zasię dusza twa
jest jak przedziwne zwierciadło,
odbijające świętą wolę Twórcy !
W wysokiej, białej wieży
zamknęłaś swe Dziewictwo,
a święci aniołowie
znoszą mu kwiaty hołdu.
Strzeże go Czystość i Męstwo,
wszystko się przed nim kłoni,
i jam cię nie obraził
choćby najmniejszym drgnięciem
przyczajonego Grzechu.
Zaś patrząc w twoje oczy,
w ciche, głębokie oczy,
w których się zamknął Raj,
nim jeszcze zdradny wąż-
owinął w swoje kręgi drzewo Zła i Dobra,
Miłości czuję prawdę,
jeżeli jest jaki oddech,
którym poranna zorza
owiewa tron niebieski w dzień Wniebowstąpienia.
A oto wczoraj w nocy,
gdym legł na garści słomy.
Kusiciel, wszedłszy do mnie,
celę mą zmienił w kościół.
O Sędzio, przebacz grzech!
Księża, siedzący w stallach,
śpiewali Miserere,
a każdy dźwięk się stawał
czerwoną lub białą różą
i padał na marmury.
O Sędzio, przebacz grzech!
W kosztownych kadzielnicach
paliły się kadzidła,
a na opalach dymu
słały się chóry świętych,
pomiędzy nimi Szatan.
O Sędzio, przebacz grzech!
A kiedy zaśpiewali:
„Wieczysty spokój, Panie,
racz dać tej grzesznej duszy!"
spomiędzy grona świętych
na drodze róż i blasków,
tyś zeszła ku mnie naga —
o Sędzio, przebacz grzech!
I kościół się przemienił
w kosztowny pałac Zbytku;
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni
bez uzdy i wędzidła.
Wino się strugą lało,
gięły się srebrne stoły
od pozłocistych zastaw,
śpiew, harfy, chutne krzyki
i nagie ciała w pląsach:
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni
bez uzdy i wędzidła.
Sam Szatan mu przygrywał
i suknie zdzierał z kobiet,
i warkocz im rozplatał,
i rzucał je pijane
w szalony tłum pijanych.
Śpiew, harfy, chutne krzyki
i nagie ciała w pląsach:
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni —
sam Szatan mu przygrywał...
A ja, zluźniwszy rzemieńca,
pełnego srebra i złota,
ległem pod urną z porfiru,
na stopniach bazaltowych.
I twarz skłoniwszy obrzękłą
na tłustą pierś Satyra,
z jedwabiów odsłoniętą,
Iedwiem udzierżył puchar.
Z niego się wino lało
na róże podeptane,
a z objęć mych uciekła —
wyrwała się Rozpusta,
mająca twoje oczy...
I Raj się w nich zamykał
z oślizłym wężem Zdrady,
kiedy już w swoje kręgi-
owinął Zło i Dobro.
Uciekła przesycona —
Szatan ją wziął na skrzydła
i uniósł nad mój gmach,
w którym się świat rozszalał
jak tabun dzikich koni...
Do wysokości niebios,
na wieków wiek zamkniętych,
wzniósł ją na swoich barkach
i rzucił w widmo Sądu.
Anielskie grały trąby,
świat wszystek jęczał, płakał,
klął, wił się, ryczał, wzdychał,
że od tych westchnień strasznych
oślepło przerażenie...
Zaś na maleńkim ziarnku,
leżącym u mych stóp,
wykwitał kwiat ostatniej,
najhaniebniejszej zbrodni:
to Pycha, Chciwość, Zazdrość
do walki bratobójczej popchnęła plemiona...
Ale nad srogi Twój rozgniew
możniejszą, Sędzio, Twa litość,
co z straszliwego zbudziwszy mnie snu,
kazała iść między ciernie
i żądze wytarzać w ich kolcach...
I popłynęła ma krew,
i ciernie zakwitły różami,
ażebym razem z nimi
i razem z tobą, o siostro ma, Klaro,
mógł sławić i wielbić Twórcę!
Ażebym razem z wonnym kwiatem róż
i razem z duszą twą
mógł dziś zaśpiewać hymn,
że Miłość idzie przez ciebie,
Miłość niewinna i czysta,
która zwycięży nas!
O nućcie razem ze mną, braciszkowie moi,
ptaszęta na promiennym siedzące obłoku!...
Serafin stoi przy mnie
i patrzy jej oczyma,
i rodzi się Miłość —
i świat się obsypuje kwiatem i zielenią!
O nućcie, braciszkowie i ty, siostro pszczółko,
albowiem rodzi się Miłość
I dźwięk płynie po ziemi, nigdyć nie słyszany,
gdy Życie było li Ciałem!
O nućcie, me ptaszęta i ty, siostro muszko,
i ty, mój świerszczu polny,
i ty, mój bracie wietrze,
i ty, mój ogniu, wiekuisty ogniu,
albowiem Miłość się rodzi
i pokolenia idą w imię Ducha
do walki z Przemocą i Zdradą!
A w bohaterstwo okuta ich pierś —
we wielkiej idą procesji,
w śmiałym szeregu,
a Czystość wieińczy im skroń,
a hasło: Zbawienie przez Miłość!...
Raduje się moje serce,
raduje się wielką radością,
żeś ręce mi przekłuł i nogi,
że krew mi z boku ciecze,
że mogę patrzeć w Krzyż,
że mogę cierpieć Cierpieniem,
z którego rodzi się Miłość...-
Raduje się moje serce,
raduje się wielką radością,
że Twój Serafin biały
Śmierć już prowadzi ku mnie:
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć!
Nie na to ją stworzyłeś,
aby nam była zniszczeniem,
tylko w łagodnych jej oczach,
patrzących na mnie błękitną światłością
źrenic mej siostry Klary,
potęgęś zamknął zbawczą,
przez którą człowiek się staje
szczęśliwym uczestnikiem
nieśmiertelnego Żywota!
Ręceś mi przekłuł i nogi
i w bok mi włócznię wbiłeś,
a biały Twój Serafin
zstępuje z Twego Krzyża
i w blaskach promienistych
Śmierć już prowadzi ku mnie —
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć!
Nie szukam ci ja ulgi,
bom na to jest, by cierpieć,
a tyłkom wielce spragnion
wiekuistego Żywota,
którego bramy, pełne chwały Twej,
otwiera mi w tej chwili
siostrzyca ukochana,
przednia wśród Twoich córek —
Śmierć!
Bądź pochwalony
przez jej wybawczą Moc!
Bądź uwielbiony-
przez ukochanie Śmierci!
Oto spogląda na mnie
głębią łagodnych źrenic
Twojej wybranki Klary,
a świeżych ust dziewiczość
szepcze mi słodkie słowa,
że już się zbliżył utęskniony czas
tych moich z nią zaślubin...
Krew sączy mi kroplami
z przekłutych rąk i nóg,
strumieniem krew mi cieknie
ze zranionego boku,
a ciało przebiega dreszcz...
Kleją się ciężkie powieki,
bezwładnie opadają
ponad gasnącą jaśnią moich ócz,
które za chwilę, za chwilę
blask ujrzą przewspaniały
Twojego Majestatu.
O wschodzie nowego bytu!
Płonie już moja góra,
pali się ogród róż,
anieli na skrzypcach grają
u wejścia Porcjunkuli,
ptaszęta wyśpiewują,
oliwek liście szepcą
poranny cichy pacierz,
a korni braciszkowie
na prostych niosą marach
to grzeszne ciało moje,
owite w czarny habit...
Serafin schodzi z Krzyża
i Śmierć spogląda ku mnie
łagodną głębią źrenic
Twojej wybranki Klary —
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć...
Jan Kasprowicz
Ręceś mi przekłuł i nogi
i krew mi cieknie z głowy,
a oto z Krzyża
zstępuje ku mnie w przechwalebnych ogniach
biały Serafin
i radość w serce mi leje,
i z duszy śpiewne wytwarza narzędzie,
ażebym śpiewał i grał,
ażebym sławił i wielbił
Rozdawcę bolesnych stygmatów,
z których się rodzi Wesele
i Miłość...
I śpiewam, i gram
do wtóru anielskich zastępów,
mogących patrzeć w oblicze
Twórcy...
I śpiewam: bądź pochwalony!
A wy, stworzenia boże, słuchajcie mej pieśni
i chwalcie razem ze mną Tego, co was kocha.
Ty, słońce, przede wszystkim, zestrój swoje blaski
w hymn płomienisty,
albowiem przezeń nam świecisz
i przezeń siewców rozbudzasz,
ażeby ziarno siewali
na sytny chleb Ducha...
Długomci-ć czekał na przedwieczne Słowo,
jakkolwiek we mnie było i poza mną,
we wszystkich drzewach i we wszystkich trawach,
w wszystkich jasnościach i wszystkich ciemnościach,
w róży i lilii,
w robaku i płazie,
w głębinach wody i w górach pustynnych,
w płaczu, nadziei, w uciesze i trwodze.
Długomci-ć czekał, albowiem me plecy
okrywał jedwab i pasem błyszczącym
były ściągnięte me biodra,
i drogocenne trzewiki
chroniły stopy me,
aby ich piasek nie zbrudził,
po którym stąpa — człowiek.
Długomci-ć czekał, o Panie,
żądny się oprzeć na Twojej światłości,
albowiem w ręku moim była laska,
w kosztowny metal okuta,
a zaś w marzeniach sięgałem po berło,
by rozkazywać wszystkiemu, co żyje.
A oto dzisiaj spłynął na mnie zdrój
Łaski,
iż mogę
z wyciągniętymi rękoma
patrzeć w Krzyż
i z ran rozkosznych przelewać
krew.
I widzę twarz Serafina,
całą w ognistych rozbłyskach,
i słucham wiewu, któryś dał nam, Panie,
abyśmy przezeń rozumieli tchnienie
Twojej Istoty!...
I słucham szeptów, któreś dał nam, Panie,
w eukaliptowych koronach,
w cichych gałęziach oliwek i pinij,
byśmy w nich mieli oddźwięk tajemnicy
Twojego Bytu!
I słucham dzwonu, jak dzwoni
w sferach powietrznych, pełnych Twego Ducha,
wzywając ludzi i głazy,
i ryby w rzece, i ptactwo,
nim jeszcze zaśnie po gniazdach,
i mchy na dachach, i zielsko w szczelinach
zwalonych bramie i schodów,
i te różowe cyprysy
na świętym miejscu umarłych,
i kości, złożone w ziemi:
aby ci bracia moi i me siostry
zmówili pacierz wieczorny,
aby na jego rozbrzmieniach,
na śpiewnych rozlewach dzwonu,
płynęli duchem ku Tobie...
Raduj się, serce, weselem
twojego Zbawcy!
Dzwoń, szumiej i szeptaj poszumem,
szeptem i dźwiękiem okręgów,
boś oto cząstką ich serca,
bo oto przyszło ku tobie
Ocknienie!
O miasto, z zimnych zbudowane głazów,
na których zorza przygasa!
Ciepło jest w tobie i ogień,
albowiem w twoim ubóstwie
kryje się Miłość!...
O moi bracia i siostry
z jarzmem na plecach,
z ciężarem konwi na głowie!
Już ja w rzemiennym przepasaniu swoim
nie mam ci złota ni srebra,
już ja rzuciłem laskę i trzewiki
i spieszę ku wam ubogi,
tylko bogaty tym Słowem,
co mnie przy słońca zachodzie,
przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw
wyrwało z obierzy Zła.
Już ja się nie gnę przed Blichtrem i Próżnią,
lecz idę ku wam, aby jarzmo wasze
wziąć na swe barki
i, konwie wasze dźwigając na głowie,
nierozerwalny zawrzeć ślub
z wyzwalającą Miłością!
Zbliżam się ku wam, pragnąc razem z wami
i razem z wszystkim rodzeństwem,
co kwitnie, pełza, i świeci, i gaśnie,
mężnie anielską oślepiwszy bronią
Centaura Pychy,
zaśpiewać pieśń tę jedyną:
Bądź pozdrowione Cierpienie,
gdyż z ciebie rodzi się Miłość!
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Świecicie nad mrokami mojej siostry ziemi,
co, mając Jutro przed sobą,
nie umie zasnąć w łasce i spokoju,
a tylko w myślach się wije,
jak by, powstawszy rano,
rozpuścić wszystkie swe żądze...
Zazdrość się zerwie
i będzie zazierała pod okna sąsiada,
żali nie bielszy chleb na jego stole...
A potem, przeklinając dzień, który ją zrodził,
pod fartuch schowa garnek z rozżarzonym węglem
i pójdzie go podłożyć między snopy zboża...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Chwalcie wraz ze mną Miłość,
ażeby Chciwość
nie wyciągała pokurczonych palców
po kruszec drogi, schowany w piwnicach
zamków, ujętych w parów i ostrokół...
Albowiem wszystko jest marność,
i blichtrem i próżnią
potęga możnych,
a błogosławion li ten,
który w rzemiennym przepasaniu swoim
nie nosi złota ni srebra,
lecz bosy, z odkrytą głową
idzie pomiędzy swą brać...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
Na lśnistych waszych drogach, w tęczach waszych
blasków
rząd apostołów i świętych,
proroków i pustelników
i zachwyconych dziewic,
oczy utkwiwszy w Krzyż,
wyrzeczeń nuci psalm.
I słodkość mają w oczach,
na głowach kwiaty lilij,
krew z nich strumieniem ciecze,
a ręce ich oparte
na przewiązanych słupach,
na rozżarzonych rożnach,
na kołach żelazistych,
na mieczach i toporach,
a z warg im uśmiechniętych
wypływa zbożny psalm.
A tutaj, w mrokach ziemi, śród pałacu Zbytku,
na stopniach bazaltowych, pod urną z porfiru,
ciężki zasypia Przesyt...
O zwisie piersi oparł
obrzękłą twarz i śpi...
Dłoń jego ściska puchar,
z niego się wino leje
na róże, pozrywane w wirydarzu wiosny!
O róże, siostry moje, o najmilsze dzieci
kochającego Twórcy,
co posiał was, by upleść niebiańską koronę
dla Przenajświętszej Panny:
przebaczcie, że was ręce dotknęły nieczyste!
O zbudź się, Grzechu grzechów, i patrzaj: tam Szatan
na barki wziął Rozpustę,
zbiegłą z uścisków twych,
i, skrzydła rozpostarłszy, wzniósł ją nad twój gmach
i rzuca z wysokości, sięgającej niebios,
na wieków wiek zamkniętych, w straszne widmo Sądu.
Słyszę —
anielskie huczą trąby —
widzę —
umarli wstają z grobów,
kłąb ciał w śmiertelnych kurczach
przeklina, ryczy, wzdycha
westchnieniem, od którego ślepnie przerażenie...
Potworne sznury wężów
wpiły się w potępieńców,
a czarny Szatan-zwierz
rozrywa ich widłami
i strąca w piekielny ogień.
A nad ostatnim szczeblem
drabiny Jakubowej,
na chmurze spłomienionej
siadł sprawiedliwy Sędzia
i sądzi złych i dobrych,
i sądzi tak przez wieki, długie, straszne wieki.
Zasię Bóg-Człowiek,
Krzyż dźwigający w jednej,
a drugą na swe blizny wskazując otwarte,
Cierpienia wzywa głosem,
aby ukochać Miłość,
gdyż ona li odwlecze
dzień Sądu...
A na maleńkim ziarnku,
dokąd dotychczas nie dotarły jeszcze
grzmoty anielskich surm,
wykwita kwiat ostatniej,
najhaniebniejszej zbrodni:
tam Chciwość, Pycha, Zazdrość
do walki bratobójczej pogania plemiona.
Widzę —
leje się krew człowieka.
Wilk, szakal i hyjena
rzucają legowiska.
Łuna za łuną bije,
sieroty płaczą głodne
i matka pierś rozrywa.!
Widzę —
kalekom z rąk wyschniętych
na ziemię lecą krokwie,
a starce, bez podpory, daremnie oczyma
szukają oślepłymi, gdzie znaleźć kęs chleba.
A Dżuma, owinięta w szary, długi całun,
przebiega z kosą w ręku zagon za zagonem
i kosi resztę kłosów, których nie stratował
szalony. Miłosierdziu wrogi tabun wojny.
O biedni staruszkowie! o słabe sieroty!
O matki zrozpaczone! do was ci ja idę!
O ziemio, siostro moja, rodzicielko Winy,
do ciebie ja przychodzę bez złota w rzemieniu,
pokorny i ubogi,
tylko bogaty tym Słowem,
co dziś przy słońca zachodzie,
przy dźwięku dzwonów i przy szepcie traw,
stało się dla nas orędziem pokoju!
O ziemio, siostro moja, żądna krwi i hańby,
do ciebie ja przychodzę,
bosy, z odkrytą głową,
i jarzmo twe i grzech twój, i wszystką twą grozę
chcę dźwigać razem z tobą
i razem z tobą śpiewać
przedziwny hymn Miłości,
boć ona li odwlecze
dzień Sądu...
O bracie mój, księżycu! o siostry me, gwiazdy!
O róże, które dłonie zrywają nieczyste —
chwalcie wraz ze mną i z wszystkim stworzeniem,
z mym drogim bratem ogniem
i siostrą moją wodą,
z wszystkim, co rośnie i pełza, i kwitnie,
z wszystkim, co szumi i szepce, i dźwięczy,
z wszystkim, co płonie i gaśnie —
chwalcie, chwalcie, chwalcie
sprawiedliwego Sędzię,
który odwlecze dzień Sądu
przez Miłość...
Ręceś mi przekłuł i nogi
i w bok mi włócznię wbiłeś,
a biały twój Serafin
zstępuje ku mnie z Krzyża,
zaś na promiennym obłoku
ptaszęta wiją gniazda
i nucą...
Uciszcie się, ptaszkowie! brat wasz pieśń chce śpiewać,
albowiem serce mu rośnie,
że może cierpieć Cierpieniem,
z którego rodzi się Miłość...
Że wyciągnąwszy ramiona
i zapatrzony w tę jasność,
opływającą ciernie,
zwite na Krzyża wiązaniu,
może dziś słuchać wiewów,
któreś nam dał,
abyśmy przez nie rozumieli tchnienie
Twojej Istoty —
że może słuchać tych szeptów,
któreś nam dał
w eukaliptowych koronach,
w cichych gałęziach oliwek i pinij,
byśmy w nich mieli oddźwięk tajemnicy
Twój ego bytu!...
Lub nie! śpiewajcie wraz ze mną
hymn jaśniejący, jak słońce,
gdy pada na tę łąkę, na złomy te szare,
na moje miasto rodzinne,
na grzbiety tych mgławych gór!
Chwalcie Go razem ze mną,
boć On wam dał skrzydła,
abyście mogły kąpać się w ]
On to wam krągłe dał oczy,
abyście mogły patrzeć na ten Krzyż -
na Serafina twarz!
On wam dal bruzdy i miedze,
krzewinę głogu i wierzchołki drzew,
abyście miały gdzie spocząć!
On ci tak swoim każe świecić żarom,
iżby się ziarna kruszyły
na zapas dla waszych spichlerzy!
Śpiewajcie, braciszkowie, i ty, siostro pszczółko,
i ty, mój świerszczu polny,
i ty, moja muszko,
i ty, mój kwiecie rumianku,
i ty, daleki a głęboki szumie
mojego brata wiatru,
i ty, jedwabny promieniu,
który oprzędzasz ten stok!
I ty, siostro Klaro,
którą wybrałem między niewiastami,
albowiem wdzięczna jesteś i zachodna,
a zasię dusza twa
jest jak przedziwne zwierciadło,
odbijające świętą wolę Twórcy !
W wysokiej, białej wieży
zamknęłaś swe Dziewictwo,
a święci aniołowie
znoszą mu kwiaty hołdu.
Strzeże go Czystość i Męstwo,
wszystko się przed nim kłoni,
i jam cię nie obraził
choćby najmniejszym drgnięciem
przyczajonego Grzechu.
Zaś patrząc w twoje oczy,
w ciche, głębokie oczy,
w których się zamknął Raj,
nim jeszcze zdradny wąż-
owinął w swoje kręgi drzewo Zła i Dobra,
Miłości czuję prawdę,
jeżeli jest jaki oddech,
którym poranna zorza
owiewa tron niebieski w dzień Wniebowstąpienia.
A oto wczoraj w nocy,
gdym legł na garści słomy.
Kusiciel, wszedłszy do mnie,
celę mą zmienił w kościół.
O Sędzio, przebacz grzech!
Księża, siedzący w stallach,
śpiewali Miserere,
a każdy dźwięk się stawał
czerwoną lub białą różą
i padał na marmury.
O Sędzio, przebacz grzech!
W kosztownych kadzielnicach
paliły się kadzidła,
a na opalach dymu
słały się chóry świętych,
pomiędzy nimi Szatan.
O Sędzio, przebacz grzech!
A kiedy zaśpiewali:
„Wieczysty spokój, Panie,
racz dać tej grzesznej duszy!"
spomiędzy grona świętych
na drodze róż i blasków,
tyś zeszła ku mnie naga —
o Sędzio, przebacz grzech!
I kościół się przemienił
w kosztowny pałac Zbytku;
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni
bez uzdy i wędzidła.
Wino się strugą lało,
gięły się srebrne stoły
od pozłocistych zastaw,
śpiew, harfy, chutne krzyki
i nagie ciała w pląsach:
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni
bez uzdy i wędzidła.
Sam Szatan mu przygrywał
i suknie zdzierał z kobiet,
i warkocz im rozplatał,
i rzucał je pijane
w szalony tłum pijanych.
Śpiew, harfy, chutne krzyki
i nagie ciała w pląsach:
świat wszystek się rozszalał
jak tabun dzikich koni —
sam Szatan mu przygrywał...
A ja, zluźniwszy rzemieńca,
pełnego srebra i złota,
ległem pod urną z porfiru,
na stopniach bazaltowych.
I twarz skłoniwszy obrzękłą
na tłustą pierś Satyra,
z jedwabiów odsłoniętą,
Iedwiem udzierżył puchar.
Z niego się wino lało
na róże podeptane,
a z objęć mych uciekła —
wyrwała się Rozpusta,
mająca twoje oczy...
I Raj się w nich zamykał
z oślizłym wężem Zdrady,
kiedy już w swoje kręgi-
owinął Zło i Dobro.
Uciekła przesycona —
Szatan ją wziął na skrzydła
i uniósł nad mój gmach,
w którym się świat rozszalał
jak tabun dzikich koni...
Do wysokości niebios,
na wieków wiek zamkniętych,
wzniósł ją na swoich barkach
i rzucił w widmo Sądu.
Anielskie grały trąby,
świat wszystek jęczał, płakał,
klął, wił się, ryczał, wzdychał,
że od tych westchnień strasznych
oślepło przerażenie...
Zaś na maleńkim ziarnku,
leżącym u mych stóp,
wykwitał kwiat ostatniej,
najhaniebniejszej zbrodni:
to Pycha, Chciwość, Zazdrość
do walki bratobójczej popchnęła plemiona...
Ale nad srogi Twój rozgniew
możniejszą, Sędzio, Twa litość,
co z straszliwego zbudziwszy mnie snu,
kazała iść między ciernie
i żądze wytarzać w ich kolcach...
I popłynęła ma krew,
i ciernie zakwitły różami,
ażebym razem z nimi
i razem z tobą, o siostro ma, Klaro,
mógł sławić i wielbić Twórcę!
Ażebym razem z wonnym kwiatem róż
i razem z duszą twą
mógł dziś zaśpiewać hymn,
że Miłość idzie przez ciebie,
Miłość niewinna i czysta,
która zwycięży nas!
O nućcie razem ze mną, braciszkowie moi,
ptaszęta na promiennym siedzące obłoku!...
Serafin stoi przy mnie
i patrzy jej oczyma,
i rodzi się Miłość —
i świat się obsypuje kwiatem i zielenią!
O nućcie, braciszkowie i ty, siostro pszczółko,
albowiem rodzi się Miłość
I dźwięk płynie po ziemi, nigdyć nie słyszany,
gdy Życie było li Ciałem!
O nućcie, me ptaszęta i ty, siostro muszko,
i ty, mój świerszczu polny,
i ty, mój bracie wietrze,
i ty, mój ogniu, wiekuisty ogniu,
albowiem Miłość się rodzi
i pokolenia idą w imię Ducha
do walki z Przemocą i Zdradą!
A w bohaterstwo okuta ich pierś —
we wielkiej idą procesji,
w śmiałym szeregu,
a Czystość wieińczy im skroń,
a hasło: Zbawienie przez Miłość!...
Raduje się moje serce,
raduje się wielką radością,
żeś ręce mi przekłuł i nogi,
że krew mi z boku ciecze,
że mogę patrzeć w Krzyż,
że mogę cierpieć Cierpieniem,
z którego rodzi się Miłość...-
Raduje się moje serce,
raduje się wielką radością,
że Twój Serafin biały
Śmierć już prowadzi ku mnie:
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć!
Nie na to ją stworzyłeś,
aby nam była zniszczeniem,
tylko w łagodnych jej oczach,
patrzących na mnie błękitną światłością
źrenic mej siostry Klary,
potęgęś zamknął zbawczą,
przez którą człowiek się staje
szczęśliwym uczestnikiem
nieśmiertelnego Żywota!
Ręceś mi przekłuł i nogi
i w bok mi włócznię wbiłeś,
a biały Twój Serafin
zstępuje z Twego Krzyża
i w blaskach promienistych
Śmierć już prowadzi ku mnie —
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć!
Nie szukam ci ja ulgi,
bom na to jest, by cierpieć,
a tyłkom wielce spragnion
wiekuistego Żywota,
którego bramy, pełne chwały Twej,
otwiera mi w tej chwili
siostrzyca ukochana,
przednia wśród Twoich córek —
Śmierć!
Bądź pochwalony
przez jej wybawczą Moc!
Bądź uwielbiony-
przez ukochanie Śmierci!
Oto spogląda na mnie
głębią łagodnych źrenic
Twojej wybranki Klary,
a świeżych ust dziewiczość
szepcze mi słodkie słowa,
że już się zbliżył utęskniony czas
tych moich z nią zaślubin...
Krew sączy mi kroplami
z przekłutych rąk i nóg,
strumieniem krew mi cieknie
ze zranionego boku,
a ciało przebiega dreszcz...
Kleją się ciężkie powieki,
bezwładnie opadają
ponad gasnącą jaśnią moich ócz,
które za chwilę, za chwilę
blask ujrzą przewspaniały
Twojego Majestatu.
O wschodzie nowego bytu!
Płonie już moja góra,
pali się ogród róż,
anieli na skrzypcach grają
u wejścia Porcjunkuli,
ptaszęta wyśpiewują,
oliwek liście szepcą
poranny cichy pacierz,
a korni braciszkowie
na prostych niosą marach
to grzeszne ciało moje,
owite w czarny habit...
Serafin schodzi z Krzyża
i Śmierć spogląda ku mnie
łagodną głębią źrenic
Twojej wybranki Klary —
bądź pochwalony przez mą siostrę Śmierć...
Jan Kasprowicz
25 marca 2011
obmyślam świat. . .
Obmyślam świat, wydanie drugie,
wydanie drugie, poprawione,
idiotom na śmiech,
melancholikom na płacz,
łysym na grzebień,
psom na buty.
Oto rozdział:
Mowa Zwierząt i Roślin,
gdzie przy każdym gatunku
masz słownik odnośny.
Nawet proste dzień dobry
wymienione z rybą
ciebie, rybę i wszystkich
przy życiu umocni.
Ta, dawno przeczuwana,
nagle w jawie słów
improwizacja lasu!
Ta epika sów!
Te aforyzmy jeża
układane, gdy
jesteśmy przekonani,
że nic, tylko śpi!
Czas (rozdział drugi)
ma prawo do wtrącania się
we wszystko czy to złe, czy dobre.
Jednakże – ten, co kruszy góry,
oceany przesuwa i który
obecny jest przy gwiazd krążeniu,
nie będzie mieć najmniejszej władzy
nad kochankami, bo zbyt nadzy,
bo zbyt objęci, z nastroszoną
duszą jak wróblem na ramieniu.
Starość to tylko morał
Przy życiu zbrodniarza.
Ach, więc wszyscy są młodzi!
Cierpienie (rozdział trzeci)
ciała nie znieważa.
Śmierć,
kiedy śpisz, przychodzi.
A śnić będziesz,
że wcale nie trzeba oddychać,
że cisza bez oddechu
to niezła muzyka,
jesteś mały jak iskra
i gaśniesz do taktu.
Śmierć tylko taka. Bólu więcej
miałeś trzymając różę w ręce
i większe czułeś przerażenie
widząc, że płatek spadł na ziemię.
Świat tylko taki. Tylko tak
żyć. I umierać tylko tyle.
A wszystko inne – jest jak Bach
chwilowo grany na pile.
Wisława Szymborska (z tomu Wołanie do Yeti, 1957)
wydanie drugie, poprawione,
idiotom na śmiech,
melancholikom na płacz,
łysym na grzebień,
psom na buty.
Oto rozdział:
Mowa Zwierząt i Roślin,
gdzie przy każdym gatunku
masz słownik odnośny.
Nawet proste dzień dobry
wymienione z rybą
ciebie, rybę i wszystkich
przy życiu umocni.
Ta, dawno przeczuwana,
nagle w jawie słów
improwizacja lasu!
Ta epika sów!
Te aforyzmy jeża
układane, gdy
jesteśmy przekonani,
że nic, tylko śpi!
Czas (rozdział drugi)
ma prawo do wtrącania się
we wszystko czy to złe, czy dobre.
Jednakże – ten, co kruszy góry,
oceany przesuwa i który
obecny jest przy gwiazd krążeniu,
nie będzie mieć najmniejszej władzy
nad kochankami, bo zbyt nadzy,
bo zbyt objęci, z nastroszoną
duszą jak wróblem na ramieniu.
Starość to tylko morał
Przy życiu zbrodniarza.
Ach, więc wszyscy są młodzi!
Cierpienie (rozdział trzeci)
ciała nie znieważa.
Śmierć,
kiedy śpisz, przychodzi.
A śnić będziesz,
że wcale nie trzeba oddychać,
że cisza bez oddechu
to niezła muzyka,
jesteś mały jak iskra
i gaśniesz do taktu.
Śmierć tylko taka. Bólu więcej
miałeś trzymając różę w ręce
i większe czułeś przerażenie
widząc, że płatek spadł na ziemię.
Świat tylko taki. Tylko tak
żyć. I umierać tylko tyle.
A wszystko inne – jest jak Bach
chwilowo grany na pile.
Wisława Szymborska (z tomu Wołanie do Yeti, 1957)
nic dwa razy. . .
Nic dwa razy się nie zdarza
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy Twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lekiem?
Jesteś - a wiec musisz minąć.
Minąć - a wiec to jest piękne.
Uśmiechnięci, wpół objęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Wisława Szymborska (z tomu Wołanie do Yeti, 1957)
i nie zdarzy. Z tej przyczyny
zrodziliśmy się bez wprawy
i pomrzemy bez rutyny.
Choćbyśmy uczniami byli
najtępszymi w szkole świata,
nie będziemy repetować
żadnej zimy ani lata.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
Wczoraj, kiedy Twoje imię
ktoś wymówił przy mnie głośno,
tak mi było, jakby róża
przez otwarte wpadła okno.
Dziś, kiedy jesteśmy razem,
odwróciłam twarz ku ścianie.
Róża? Jak wygląda róża?
Czy to kwiat? A może kamień?
Czemu ty się, zła godzino,
z niepotrzebnym mieszasz lekiem?
Jesteś - a wiec musisz minąć.
Minąć - a wiec to jest piękne.
Uśmiechnięci, wpół objęci
spróbujemy szukać zgody,
choć różnimy się od siebie
jak dwie krople czystej wody.
Wisława Szymborska (z tomu Wołanie do Yeti, 1957)
23 marca 2011
mało myślą. . .
Mało myślą, weseli, rozpustni i dumni,
Którzy przyjemnością, potęgą i bogactwem otoczeni...
Mało myślą podczas długich tańców...
Jakaż tęsknota!... ile wypitych kielichów
Złowrogiego smutku!... Jak wiele zachwiań
Z całą surowością tortur umysłu!
James Thomson ( z Seasons. The Winter.
Przekład własny)
Którzy przyjemnością, potęgą i bogactwem otoczeni...
Mało myślą podczas długich tańców...
Jakaż tęsknota!... ile wypitych kielichów
Złowrogiego smutku!... Jak wiele zachwiań
Z całą surowością tortur umysłu!
James Thomson ( z Seasons. The Winter.
Przekład własny)
ale lata płyną zawsze z tą samą szybkością. . .
To prawda, że ból i niepokój zdają się wydłużać dnie i noce, ale lata płyną zawsze z tą samą szybkością. Istnieje poza tym w najwyższym kręgu nieszczęścia przyjemność, której większość ludzi nie potrafi zrozumieć: przyjemność życia i oddychania. Latem spędzał niekiedy długie godziny bez ruchu, rozkoszując się powietrzem i urokami natury. Wszystkie jego myśli stawały się wówczas nieokreślone i jakby zamglone; smutek opadał na dno jego serca, ale nie wywoływał w nim ucisku; wzrok błądzący po polach s skałach przywiązywał się coraz bardziej do martwych przedmiotów. Tak, kochał martwe przedmioty: oglądane codziennie stały się w końcu jedynymi towarzyszami jego życia.
Gustaw Herling-Grudziński
(fragment opowiadania Wieża ze zbioru Wieża i inne opowiadania, 1988)
22 marca 2011
tu, wlokąc za sobą moje nędzne istnienie. . .
A więc to tu! przeznaczone mi jest żyć zawsze; tu, wlokąc za sobą moje nędzne istnienie, muszę oczekiwać odległego końca moich dni! Wiekuisty rozlał strumienie szczęścia na wszystko, co oddycha, i tylko ja, ja jeden, muszę żyć sam! Jakiż okrutny los!(...) Czemu ujrzałem światło dzienne?(...) a niebo w swoim skąpstwie tylko mnie odmawia należnej mi części.(...) Nie, nie, nie ma dla ciebie szczęścia na tej ziemi; umrzyj, nieszczęsny umrzyj!
Gustaw Herling-Grudziński
(fragment opowiadania Wieża ze zbioru Wieża i inne opowiadania, 1988)
21 marca 2011
jak smutna i długa jest noc. . .
Bezsenność! Nikt, kto tego sam nie doświadczył, nie potrafi sobie wyobrazić, jak smutna i długa jest noc, którą spędza się bez zmrużenia oka i z myślą utkwioną w przyszłości wyzutej całkowicie z nadziei! Nie, nikt nie potrafi zrozumieć(...)
Gustaw Herling-Grudziński
(fragment opowiadania Wieża ze zbioru Wieża i inne opowiadania, 1988)
zbudować sobie nieśmiertelność. . .
(...) potem zrozumiałem, że człowiek, który chciałby powstrzymać czas, jest w takiej sytuacji, jakby wsadził dłoń w górski strumień i czując jej drżenie, myślał, że tamą jest jego dłoń(...) łatwiej chyba zbudować sobie nieśmiertelność niż porozumieć się z drugim człowiekiem(...) każde marzenie jest uczciwe. samo słowo m a r z e n i e jest uczciwe. Nieuczciwe mogą być myśli pragnienia, dążenia, lecz marzenia pozostaną czyste, nawet wtedy, kiedy inni wdepczą ci je w błoto...
Marek Hłasko
(fragment opowiadania Dom mojej matki ze zbioru Pierwszy krok w chmurach, 1956)
Subskrybuj:
Posty (Atom)